Szósta rano wyjazd... |
![]() |
![]() |
Wpisany przez Stefan z Warszawy |
poniedziałek, 30 marca 2009 22:04 |
Szósta rano wyjazd…
Mieszkaliśmy w Szczecinie. Piękne miasto. Wszędzie blisko. Jeziora, morze, lasy. Po prostu bajka. W latach 50 – tych nie było wiele samochodów. Moi rodzice mieli.
![]() Weekend składał się z jednego dnia – niedzieli. O wolnych sobotach nikt nawet wtedy nie myślał. W sobotę zasiadaliśmy przed mapą i planowaliśmy trasę wycieczki. Wieczorem ojciec, zwany przez nas Faciem, gromkim głosem zarządzał: -Idźcie wcześnie spać, bo szósta rano wyjazd… Nie było to pozbawione sensu, bo nad morze było ok. 100 km, co na kocie łby – bo takie były wtedy drogi - i na delikatną i niezbyt szybką Dekawkę nie było to mało. Prawie nie spaliśmy z podniecenia, aby nie „zaspać” wycieczki. ![]() Po prawej nasze zdobyczne BMW, a ten na błotniku to ja
O szóstej już byliśmy z braciszkiem „pod parą”, ubrani, spakowany prowiant i…czekamy. O szóstej, a właściwie o wpół do siódmej, Facio dopiero zwlekał się z łóżka. Śniadanie i poranna „prasówka”, potem ablucje i ubieranie się, co było dość istotne bo Facio był wielkim estetą, byle czego nie założył, a wszystko musiało być czyściutkie i wyprasowane, że o krochmalu nie wspomnę. Tak więc z szóstej robiła się dziewiąta albo lepiej. Potem wyprowadzanie Dekawki z garażu, z sąsiedniej posesji i Facio podjeżdżał pyrcząc ( bo to był dwusuw, protoplasta późniejszych Wartburga i Trabanta ) tą IFĄ pod dom z fasonem i głośno trąbiąc dawał nam do zrozumienia, że wycieczka już tuż. I tak to z szóstej robiła się… jedenasta. Oczywiście nie jechaliśmy nad morze, bo było za późno, a tylko nad jakieś okoliczne jeziorka (a było ich sporo) , ale też było ślicznie i fajnie. Naprawdę nie wiele nam było potrzeba do szczęścia. ![]() Facio przy wiecznie psującym się, zdobycznym BMW (po lewej)
Dekawka po drodze kilka razy się zagotowywała i trzeba było dolewać wody do chłodnicy. Tę zawsze Facio miał w zapasie. Do dzisiaj, jak się z bratem umawiam, że gdzieś pojedziemy i pada sakramentalne „szósta rano wyjazd…” to obaj wiemy, że to tak jakbyśmy byli w Hiszpanii – „maniana” - czyli naprawdę nie wiadomo kiedy. Dobrze, żeby chociaż dzień się zgadzał…
Ojciec zawsze miał zapas wody do chłodnicy oraz garnek do jej wlewania
Stefan z Warszawy d. ze Szczecina |
Poprawiony: czwartek, 09 stycznia 2014 20:39 |