"Essential Killing" - recenzja Drukuj Email
Wpisany przez Funiek   
sobota, 06 listopada 2010 23:02

"Essential Killing" - recenzja

 

Nasłuchałem się i naczytałem o nim wiele, także u Kuby Wojewódzkiego, który gościł w swym programie Jerzego Skolimowskieg.
altFabuła oparta na „plotce”(?), że to niby u nas w RP przetrzymywaliśmy w tajnej bazie na Mazurach terrorystów pojmanych przez Amerykanów, a jednemu udało się przypadkiem uciec, ale nie wiedział gdzie się znajduje, w jakim kraju, na jakim kontynencie itd.… Dobry pomysł. Ale jeśli ktoś nie zna tej plotki, to z filmu się nie dowie, że  rzecz jest właśnie na niej oparta. W ogóle żaden z wątków nie jest wygrany do końca, trzeba się zbyt wiele domyślać, łącznie z tym, że bohater pierwszy raz w życiu (chyba) widzi śnieg, łosia, wielkie drzewa. Aż szkoda, że reżyser nie umiał pokazać, jak wielkim dla mężczyzny z afgańskich gór było to szokiem (chyba był to prosty wieśniak ten terrorysta – tak się domyślam). Miał to być film przejmujący i trzymający w napięciu… Pisze się o światowym sukcesie polskiego kina na podstawie trzech nagród, tylko z jednego, Weneckiego festiwalu. Uważam to za lekką przesadę, choć miło, że właśnie polski reżyser takowe otrzymał. W samej Europie jest festiwali liczących się kilka i mówienie o światowym sukcesie jest trochę na wyrost, ale mniejsza o to. Film dominują mikrofotografia srogiej zimy i sądząc po kilku polskich słowach słyszanych w tle, zdjęcia osadzone w polskiej przyrodzie (choć znam Mazury i las tam całkiem inny, ładniejszy). Nieważne zresztą gdzie te zdjęcia wykonywano, polski język w tle podpowiada nam, że jest to Polska. Długa „lista płac” sugerowała by, że film powinien być „dopieszczony”. Tymczasem znalazły się w nim pewne niedoróbki.  Na przykład strzygą naszego bohatera na łyso, po wzięciu go do amerykańskiej niewoli, a zaraz potem,  przez całą dalszą część filmu bohater zarośnięty jest jak Robinson Crusoe. W lesie (w którym rozgrywa się cała akcja filmu) wpada gościu  we wnyki zastawione przez kłusowników, rozwalając sobie dotkliwie stopę, która obficie krwawi i co? I nic, biega z tą rozwaloną stopą jak sarenka. Kilka niedoróbek kulinarnych gdzie nasz biedny terrorysta z głodu je „jagódki” i korę z drzewa po czym dostaje halucynacji i innych sensacji. To nie po tych owockach proszę ja państwa…Trzeba wybitnej wyobraźni scenarzysty, aby głodny facet rzucił się (z bronią w ręku na dodatek) na matkę Polkę karmiącą piersią bobaska w przydrożnym rowie i wyssał jej bezpośrednio z obfitej piersi mleczko przeznaczone dla tegoż malucha, gdy tymczasem miała ona przy rowerze siatkę, prawdopodobnie z zakupami. Ja najpierw sprawdził bym siatkę. No, może się czepiam, ale przy tak długiej „liście płac” można było zadbać o co najmniej dwóch konsultantów – lekarza i przyrodnika.

Wyczytałem na plakacie, że główne role w filmie grają Emmanuelle Steigner i Vincent Gallo. Vincent Gallo zagrał główną rolę, ale Emmanuelle Seigner uważam, że tylko malutki, kilkuminutowy epizodzik, w którym to niewiele się nagadała, bo grała niemowę, a także niewiele nagrała bo nie było co. W ogóle słów w tym filmie zbyt wiele nie padło, przez co i tłumacz nie zarobił, a jak film pójdzie w świat (to trochę więcej niż Europa) i trzeba będzie przetłumaczyć tych kilka polskich słów – to też nie zarobi. Gdy pojawiła się na ekranie niema Emmanuelle dopiero do mnie dotarło, jak sprytnie reżyser postąpił już na samym początku filmu pozbawiając słuchu głównego bohatera (w jaki sposób zobaczycie sami), on też ani słówka nie wypowiedział przez cały film…Tak więc główni bohaterowie nie pogadali sobie. Nie obyło się też bez sceny końcowej z białym koniem, to już chyba taka tradycja Polskiego Kina… Po tym filmie naszła mnie pewna refleksja. Kto tak naprawdę jest terrorystą? Czy Afgańczycy i Irakijczycy, czy Amerykanie? Dlaczego jedni z nich (wiemy którzy) uważają, że są najlepsi na świecie i koniecznie muszą tę „najlepszość” siłą wciskać innym. Po tym filmie trochę, ale tylko trochę znielubiłem naszego bohatera, pechowego terrorystę (?) bo zabił kilku naszych, ale czy sami  nie prosimy się o guza, skoro bierzemy czynny udział we wprowadzaniu „najlepszości” w innych nie wadzących nam krajach, jednocześnie nie umiejąc wprowadzić u siebie choćby jej cząstki. Panoszymy się w miejscach świata odległych od nas i nie mających z nami po prostu nic wspólnego, nie stanowiących dla nas najmniejszego zagrożenia… Krótko mówiąc film nie podobał  mi się, nie trzymał mnie w napięciu (jak obiecywał plakat), a momentami nawet nudził. W skali 1:10 ocenił bym go na 3, góra 3+.

Dystrybucja - Syrena Films

Funiek


Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 17:03