Faworkowy konflikt Drukuj Email
Wpisany przez Marek z Warszawy   
poniedziałek, 09 marca 2009 09:29
Faworkowy konflikt


Tłusty czwartek. Poszedłem  do cukierni  po pączki. Wróciłem z pustymi rękami, bo jak zobaczyłem te „na cito” robione gnioty, to odechciało mi się ich jeść.

  - Usmażmy faworki - zaordynowałem - zaprosimy dzieci na świeżutkie wypieki. Mojej Gosi nie trzeba było dwa razy powtarzać, dla wnuczków upiecze wszystko,  także faworki… Sprawdziła, czy w szafce są produkty: mąka, piwo, cukier puder, olej. Było. Super. Ja zasiadłem przed telewizorem, ona nie wiem kiedy zamiesiła ciasto, rozwałkowała, rozgrzała olej i… zawołała mnie do pomocy.
- Zaraz… - odparłem, niezadowolony - mówią właśnie o euro… znowu zdrożało. Czy nie możesz trochę poczekać?..
- Nie mogę, bo tłuszcz się spali - ponaglała mnie. - Ja będę kroić faworki i je zawijać, a ty smaż…
  Wstałem więc z fotela, spojrzałem na blat kuchenny. Nic nie stało na swoim miejscu.
 - Dlaczego tu taki bałagan?
- To nie bałagan. Masz tacę z surowymi faworkami, wrzucaj je na patelnie, a gdy usmażą się „na złoto”, przekładaj do odsączenia z tłuszczu na półmisek z bibułką - odparła moja żona. - Boże, że ja wszystko muszę ci tłumaczyć, jak dziecku -  dodała z westchnieniem. Złoszczą mnie takie, kobiece westchnienia.
- Ale dlaczego wzięłaś tę tacę z nóżkami, jest niewygodna - odszczeknąłem. - I czym mam przewracać faworki, tym metalowym widelcem?! Powinnaś już dawno wiedzieć, że do teflonu trzeba używać drewnianych  łopatek.  
 - Te  łopatki leżą w szufladzie. Czy naprawdę wszystko trzeba podtykać ci pod nos? Nie potrafisz sobie sam niczego zorganizować…
  - Potrafię, ale przecież zawołałaś mnie na gotowe… Tylko do pomagania, a nie organizowania… Kobieca logika…
   - Lepiej już sobie idź, sama to zrobię. O nic nie można cię poprosić
O kurcze, tu już przegięła. Nie dość, że w kuchni bałagan jak „150”. Wszystko stoi nie tam, gdzie trzeba i nie tak, jak trzeba, to jeszcze ja nie potrafię…JA??  O nie. Lepiej się kobitki trzymajcie z dala od kuchni. To Wy nie potraficie się w niej poruszać, a faworki trzeba cieniej wałkować, te będą za twarde  itd. Jednym słowem mała pyskówka i to o co - o faworki. Na szczęście przyszły dzieci. Wnuczki rzuciły się nam na szyję i zapytały jaką mamy niespodziankę.  Atmosfera rozładowała się.
Wniosek - kuchnia jest świetnym miejscem do wywoływania konfliktów małżeńskich. Jak się nie uważa, to można ją bardzo podgrzać (bliskość gorącej kuchni?). Z ostudzeniem bywają problemy. Czy ktoś z wiedzą i doświadczeniem psychologicznym poradzi mi jak unikać takich „konfliktów”?            


Marek z Warszawy (ale rodem ze Szczecina)


PS. Faworki były pyszne. Przy okazji do zakładki „Dobre jedzonko” przyślę przepis.


 
Poprawiony: wtorek, 07 stycznia 2014 21:36