Faworkowy konflikt
Tłusty czwartek. Poszedłem do cukierni po pączki. Wróciłem z pustymi rękami, bo jak zobaczyłem te „na cito” robione gnioty, to odechciało mi się ich jeść.
- Usmażmy faworki - zaordynowałem - zaprosimy dzieci na świeżutkie wypieki. Mojej Gosi nie trzeba było dwa razy powtarzać, dla wnuczków upiecze wszystko, także faworki… Sprawdziła, czy w szafce są produkty: mąka, piwo, cukier puder, olej. Było. Super. Ja zasiadłem przed telewizorem, ona nie wiem kiedy zamiesiła ciasto, rozwałkowała, rozgrzała olej i… zawołała mnie do pomocy. - Zaraz… - odparłem, niezadowolony - mówią właśnie o euro… znowu zdrożało. Czy nie możesz trochę poczekać?.. - Nie mogę, bo tłuszcz się spali - ponaglała mnie. - Ja będę kroić faworki i je zawijać, a ty smaż… Wstałem więc z fotela, spojrzałem na blat kuchenny. Nic nie stało na swoim miejscu. - Dlaczego tu taki bałagan? - To nie bałagan. Masz tacę z surowymi faworkami, wrzucaj je na patelnie, a gdy usmażą się „na złoto”, przekładaj do odsączenia z tłuszczu na półmisek z bibułką - odparła moja żona. - Boże, że ja wszystko muszę ci tłumaczyć, jak dziecku - dodała z westchnieniem. Złoszczą mnie takie, kobiece westchnienia. - Ale dlaczego wzięłaś tę tacę z nóżkami, jest niewygodna - odszczeknąłem. - I czym mam przewracać faworki, tym metalowym widelcem?! Powinnaś już dawno wiedzieć, że do teflonu trzeba używać drewnianych łopatek. - Te łopatki leżą w szufladzie. Czy naprawdę wszystko trzeba podtykać ci pod nos? Nie potrafisz sobie sam niczego zorganizować… - Potrafię, ale przecież zawołałaś mnie na gotowe… Tylko do pomagania, a nie organizowania… Kobieca logika… - Lepiej już sobie idź, sama to zrobię. O nic nie można cię poprosić O kurcze, tu już przegięła. Nie dość, że w kuchni bałagan jak „150”. Wszystko stoi nie tam, gdzie trzeba i nie tak, jak trzeba, to jeszcze ja nie potrafię…JA?? O nie. Lepiej się kobitki trzymajcie z dala od kuchni. To Wy nie potraficie się w niej poruszać, a faworki trzeba cieniej wałkować, te będą za twarde itd. Jednym słowem mała pyskówka i to o co - o faworki. Na szczęście przyszły dzieci. Wnuczki rzuciły się nam na szyję i zapytały jaką mamy niespodziankę. Atmosfera rozładowała się. Wniosek - kuchnia jest świetnym miejscem do wywoływania konfliktów małżeńskich. Jak się nie uważa, to można ją bardzo podgrzać (bliskość gorącej kuchni?). Z ostudzeniem bywają problemy. Czy ktoś z wiedzą i doświadczeniem psychologicznym poradzi mi jak unikać takich „konfliktów”?
Marek z Warszawy (ale rodem ze Szczecina)
PS. Faworki były pyszne. Przy okazji do zakładki „Dobre jedzonko” przyślę przepis.
|