"Młodość" - recenzja z filmu Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
środa, 09 września 2015 13:44

Młodość, czyli starość - recenzja z filmu „Młodość"

Lepiej odsunąć się od życia na starość, darować sobie ostatnie wysiłki i mieć spokój, czy do końca w nim uczestniczyć i nie dać się zamknąć w zakurzonym archiwum?

 

Fred i Mick to para osiemdziesięcioletnich przyjaciół, którzy od wielu lat spędzają lato w luksusowym, choć nieco podupadłym hotelu w Szwajcarii. Fred (cudowny, cóż... jak zwykle Michael Caine) to wielki muzyk, który jednak od lat nie dyryguje. Zdecydowanie odmawia nawet wysłannikowi królowej brytyjskiej, która marzy o koncercie mistrza dla uczczenia urodzin księcia Filipa. Muzyka przestała go już interesować, choć nikt nie wie mówi, dlaczego. Nie, i już.
Mick, drugi bohater opowieści, jest legendarnym reżyserem (w tej roli Harvey Keitel), który bardzo chce nakręcić jeszcze jeden film, swój swoisty testament. Z grupą młodych, entuzjastycznych scenarzystów od tygodni pracuje nad ostatnim dialogiem (odwrotnie niż pamiętny pisarz z „Dżumy", polerujący wciąż pierwsze zdanie swego dzieła). W filmie tym zgodziła się wystąpić wielka gwiazda Hollywoodu i muza reżysera. Tylko dlatego dostał pieniądze od producentów. Jego ostatnie dzieła nie były dobre. W sanatorium gości też młody gwiazdor, cierpiący z powodu zbyt wielkiego sukcesu swojego filmu oraz Miss Universe, która marzy, by nie oceniano jej za urodę. Poznajemy też córkę Freda, Larę (piękna Rachel Weisz), niespodziewanie porzuconą przez męża, wpatrzonego w nią alpinistę bez lęku, byłego piłkarza, który ledwo chodzi, chyba że dadzą mu piłkę, starsze małżeństwo, nie mówiące do siebie ani słowa, stare divy i księżne, zawsze obecne w takim hotelu, które wydają się wszystko już wiedzieć, ale wciąż na coś czekać.
W sanatorium w dzień są zabiegi, kąpiele i masaże. Ciała leżą w wodzie lub na szpitalnych stołach, obłożone błotem lub zawinięte w płótna, jak martwe ofiary tajemniczych obrzędów. Wieczorami zaś goście zabawiani są to wyrafinowaną sztuką, to sztuczkami cyrkowymi. Sami nie wiedzą, co jeszcze dla nich zostanie wymyślone, trudno ich czymś zaskoczyć i zadziwić.
Fred i Mick prowadzą niekończące się rozmowy, nie mówiąc sobie jednak nigdy niczego niemiłego. Wspominają przeszłość, ale często zasłaniają się niepamięcią(„Spałeś z Gildą, w której obaj się kochaliśmy, gdy mieliśmy po 20 lat? Nie pamiętam."). Czy to prawda, czy filtrują wspomnienia, a może rzeczywiście pamiętają wszystko inaczej? Próbują dokonać rozrachunków, ale nic się nigdy nie zgadza. Fred na przykład chciał, by córka zapamiętała wszystko, co dobrego dla niej robił, a w jej wspomnieniach ojciec to tylko domowy tyran, stawiający sztukę ponad rodziną.
I tak dalej. Góry, ciała w wodzie, posiłki, spacery i wspomnienia. I próba uchwycenia sensu, porządku, wartości, zdobyczy i utraty w czasie minionych lat. Odniosłam wrażenie, że Paolo Sorrentino, reżyser i scenarzysta filmu, nakręcił go z punktu widzenia młodszego obserwatora starych mistrzów, który bardzo chciałby ich zrozumieć. Ale ma dopiero 45 lat. Wydaje mi się, że o ile trudno uchwycić prawdziwy sens zdarzeń w długim życiu, jeszcze trudniej zrozumieć człowieka w innym jego momencie. A może po prostu młodość nie rozumie starości, nawet jeżeli bardzo się stara, bo jest to po prostu niemożliwe? Co nie znaczy, że nie warto próbować. Wręcz przeciwnie. Film Sorrentino jest mądry, wnikliwy, dający do myślenia, poruszający. A także piękny, momentami zabawny, tragiczny i optymistyczny jednocześnie. Koniecznie trzeba go zobaczyć, nawet jeżeli pozostawi więcej pytań, niż odpowiedzi.
Gaina
Dystrybucja: Gutek Film   W kinach od 18.09.2015

 

Poprawiony: środa, 09 września 2015 13:52