"Witaj w klubie" - recenzja z filmu Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
piątek, 21 marca 2014 13:39

"Witaj w klubie" - recenzja z filmu


Lekcja śmiertelnej choroby
Ron nie szczędził sobie przyjemności w życiu - nieograniczony seks z mnóstwem wesołych dziewczyn, kokaina, alkohol, szkodliwe dla zdrowia rozrywki, jak jazda na byku na rodeo. Ale nigdy nie powiedziałabym - no i się dorobił. AIDS to choroba, nie kara od Boga.

Jemu skróciła życie, ale jakie to było życie, od momentu, kiedy się rozchorował!
Ron Woodroof był elektrykiem, ale zajmował się głównie zakładami na rodeo no i piciem z kolegami. Akurat wybuchła w USA afera z ujawnieniem, że słynny gwiazdor zachorował na AIDS, jako że, choć zdobył sławę jako amant nad amantami, okazał się gejem. Wsród kolegów Rona śmiechom i żartom oraz świętemu oburzeniu macho z południa nie było końca. Dlatego Ron, gdy dowiaduje się w czasie przypadkowego pobytu w szpitalu po wypadku na budowie, że tez ma AIDS, traktuje to jako upiorny żart. Najgorsze to podejrzenie, że jest cholerną ciotą. Długo zajmuje mu zrozumienie, że naprawdę umiera i że to jego marne, choć wesołe życie naprawdę wkrótce się skończy. I okazuje się, że każdy, nawet tak z pozoru nie dbający o nic człowiek chce żyć i że Ron nie ma zamiaru się poddać.
I tu zaczyna się prawdziwy temat filmu. Otóż Ron zaczyna się leczyć niedopuszczonym jeszcze do obrotu preparatem AZT, a kiedy stwierdza, że raczej przyspiesza on śmierć, niż przedłuża życie, jedzie do Meksyku, gdzie w obskurnym szpitaliku ratuje się ludzi, nie patrząc na to, czy jakiś lek jest dopuszczony do obrotu przez jakaś tam rządową, bezduszną instytucję i czy będzie na nim zarabiać cyniczna firma farmaceutyczna. Wkrótce organizuje nielegalny transport tych niezatwierdzonych leków i otwiera tytułowy klub dla zarażonych HIV.
Pomaga mu w tym nieszczęśliwy, słodki i ciężko chory transwestyta Rayon, wzbudzający z początku w Ronie obrzydzenie.
Jak kończy się ta historia, łatwo przewidzieć. Film porusza, czasami śmieszy, zmienia poglądy. Mnie dał do myślenia i natychmiast po powrocie do domu rzuciłam się do internetu, by dowiedzieć się, jak dziś leczy się AIDS. Otóż wciąż używa się AZT tak wyklętego w filmie, tylko w o wiele mniejszych dawkach. A tak znienawidzone firmy farmaceutyczne na świecie, choć dotąd nie wynalazły lekarstwa na AIDS ani szczepionki na HIV, sprawiły, stało się ono chorobą przewlekłą, a nie śmiertelną, bo można z wirusem żyć nawet 40 lat i nigdy nie zachorować na AIDS. W dodatku liczba nowo zakażonych, choć wciąż przerażająca, w ostatnim czasie znacząco spadła.
Bardzo warto zobaczyć film o upartym prostaku z Dallas. Wspaniałe go zagrał Mathew McConeughay, (choć nie musiał chyba przez cały czas wyglądać tak przerażająco), ale moim zdaniem film mu odebrał przebrany z kobietę (bardzo niedbale, te podarte rajstopy na chudych nóżkach) Jared Leto. Pokazał cały tragizm człowieka spragnionego miłości i akceptacji w świecie, który chce go odrzucić. Bardzo przydałaby się ta nauka tolerancji niektórym naszym parlamentarzystom, hierarchom kościelnym i jak myślę z połowie społeczeństwa. Obawiam się bowiem, że u nas, jak w zapyziałym Teksasie, odrzuca się chorych, pedałów, Żydów, a ostatnio też muzułmanów, rusków i wszelkich innych „odmieńców".
Dystrybucja: Vue MovieTalk Distribution

 

Gaina


Poprawiony: piątek, 21 marca 2014 13:50