"Ratując pana Banksa" - recenzja z filmu Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
sobota, 01 lutego 2014 12:35

 „Ratując pana Banksa" - recenzja z filmu

On ją uwielbiał, ona gardziła jego dorobkiem, uważając filmy Disney'a za szczyt bezguścia.
Ekranizacja jej powieści stała się jego największym tryumfem finansowym. Ona została dzięki niemu milionerką, ale mimo to żałowała, że pozwoliła popsuć" swoją ukochaną Mary Poppins.

Nie jestem wielbicielką niesympatycznej niani z parasolką. W dzieciństwie powieść wydawała mi się zbyt smutna (jak zresztą większość książek dla dzieci). W filmie Mary Poppins była urocza, no i zamiast rzucać sarkastyczne uwagi, ślicznie śpiewała i tańczyła.
Zagrała ją rewelacyjnie Julie Andrews, choć do końca wahała się, czy przyjąć tę niepoważną rolę. Film zdobył pięć Oskarów (w tym za rolę Julie) a piosenki, przeciw którym tak protestowała autorka książki, do dziś są słuchane.
Film „Ratując pana Banksa" pokazuje kilka tygodni katorżniczej pracy autorki kulowej serii dla dzieci z ekipą scenarzystów najpotężniejszej wówczas wytwórni filmów dla dzieci i samym jej twórcą, Waltem Disney'em (Tom Hanks). Pani Travers (Gemma Thompson) wycofana, niesympatyczna Angielka walczy o każde słowo ze scenarzystami, broni swojej bohaterki przed „upiększaniem" i obsesyjnie wręcz boi się animacji w swej opowieści. Disney zaś, choć uwielbia niezwykłą nianię, chce ją zmienić na potrzeby masowego widza. Pani Trawers potrzebuje pieniędzy, ale uważa Mary Poppins za swoje dziecko i nie chce jej sprzedać. Aby tych dwoje mogło się porozumieć, muszą zrozumieć, skąd wzięły się ich obawy.
Pani Trawers tak naprawdę wcale nie była kostyczną Angielką, lecz boleśnie doświadczoną w dzieciństwie Australijką. Pierwowzorem pana Banksa, ojca powieściowych dzieci, które potrzebowały niani, był jej ojciec Travers Goff (najbardziej poruszający w tym gronie Colin Farrell). To jego imię przyjęła jako pseudonim literacki. Ojciec był jej bohaterem i wyrzutem sumienia jednocześnie, jak wielu ojców... alkoholików. Uroczy i nieznośny, dziecku o bujnej wyobraźni mógł wydawać się czarodziejem. Matka, smutna i przerażona, istotą słabą i daleką. Ojciec pracował w banku, jak pan Banks, tylko że jego wciąż wyrzucano za pijaństwo i rodzina przenosiła się z miejsca na miejsce. Wreszcie umarł z przepicia, gdy przyszła autorka miała siedem lat. Matka była już w takim stanie, że próbowała popełnić samobójstwo.
Disney zaś, z pozoru najmilszy i najweselszy człowiek, zajmujący się dostarczaniem rozrywki milionom dzieci na całym świecie, też miał ciekawego tatusia. Elias Disney, sam schorowany, zagonił własnych synów do roznoszenia gazet codziennie przed szkołą i po szkole. Walt miał wtedy 8 lat. Pracował tak przez kilka lat.
Odpoczął, gdy szczęśliwie... wielki gwóźdź przebił mu stopę przez dziurawy but i dziecko mogło wreszcie odpocząć. Wtedy też postanowił, że zostanie rysownikiem, bo jego dziecięce szkice podobały się ludziom.
Pani Trawers miała jeszcze jeden niezwykłe doświadczenie w życiu, o którym milczy film „Ratując pana Banksa". Otóż wkrótce przed wojną adoptowała dziecko. Był to sześciomiesięczny chłopiec z artystycznej, irlandzkiej rodziny, zniszczonej przez alkohol. Wybrała jednego z bliźniaków (korzystając z porad astrologa!, który wypatrzył u dziecka talent pisarski). Drugi został u nieradzących sobie z dziećmi dziadków. Adoptowany chłopiec miał niezwykłe życie (na przykład zima u Indian Nawaho), skończył dobrą szkołę i dostał się do Oxfordu.
Kiedy odnalazł go brat bliźniak, przeżył szok. Do tej pory bowiem sądził, ze jest naturalnym synem pani Travers. Ta historia nie skończyła się dobrze dla żadnego z chłopców. Nie odnaleźli więzi braterskiej, obaj umarli przedwcześnie z powodu alkoholizmu.
Jak już napisałam, nie ma o tym słowa w filmie.
I jakoś trudno było mi się przejąć losami autorki i twórcy bajecznego imperium bajek. W tej historii jest wiele nieopowiedzianych jeszcze tematów, przede wszystkim wpływ dzieciństwa na dalsze losy człowieka i jak pokonać koszmary dzieciństwa. Disbeyowi się udało, pani Travers wyraźnie nie. Dziś też Disneyland to dla wielu synonim bezguścia, a jednocześnie oglądanie filmów z tej wytwórni to najwspanialsze wspomnienie z młodości, potem czasów gdy dzieci były małe i można było wraz z nimi obejrzeć te niegustowne cuda, a świeże babcie, takie jak ja, nie mogą się doczekać, kiedy razem z wnuczkami obejrzą królewny, syrenki, jelonki, słoniki, potwory, i wiele, wiele innych bohaterów dzieciństwa. No i oczywiście nianię, która urządzała podwieczorki pod sufitem.


Gaina
Dystrybutor: Disney


Poprawiony: sobota, 01 lutego 2014 13:14