O wpływie opalenizny na ... Drukuj
Wpisany przez Czytelnicy BP   
piątek, 25 czerwca 2010 14:55

Czy opalenizna upiększa i odmładza?

/dziękujemy naszym czytelnikom za odpowiedzi na pytanie zadane na 1 stronie/

Co sądzę o opalaniu się?

Upiększa umiarkowana opalenizna i taka, jaką daje nam słońce. Wyglądamy wtedy zdrowo i świeżo. Mocne przypieczenie osiągnięte w solarium wygląda sztucznie, a gdy jest przesadne bywa wyśmiewane. Na młode kobiety mówi się wtedy frytka, a na starsze patrzy z pewnym rozbawieniem. Wiadomo przecież, że ktoś kto opala się próbuje w ten sposób podnieść swoją atrakcyjność, czyli upiększyć się i odmłodzić.  Tymczasem mocna opalenizna „optycznie” postarza, gdyż uwydatnia suchość skóry oraz zmarszczki, niszczy włosy, zwiększa ich wypadanie. A co ważniejsze opalenizna taka przyspiesza starzenie się skóry i może być przyczyną raka skóry, czyli czerniaka - jednego z najbardziej niebezpiecznych nowotworów.

Jeśli więc ktoś nie zdążył nacieszyć się promieniami słońca za młodu, na starość może to robić ale w pół cieniu ( dzięki czemu nie podniesie mu się ciśnienie krwi),  pod ochroną kremów z filtrem uv, kapelusza osłaniającego twarz i okularów ze szkłami z filtrem uv. Okulary takie powinniśmy nosić przez całe lato, gdyż promienie słoneczne mogą przyspieszyć rozwój zaćmy.

Ewa Kamońska.

 

 

Opalenizna za PRL-u działała pewnie tak jak dzisiaj…

 

Gdy miałem ok.18 lat i już czułem tzw. „Wolę Bożą” zawsze zazdrościłem ratownikom na plaży, którzy wprost nie mogli się opędzić od dziewcząt (dzisiaj lasek). Dlaczego? Po prostu. Było wtedy coś takiego jak „turnusy” w ośrodkach zakładowych, czy też wczasach FWP. Zawsze 1 i 15 każdego miesiąca, kiedy następowała zmiana turnusu na plażę wysypywał się tłumek bladych, nieapetycznych ciał… Nic też dziwnego ze takie „białe” dziewczęta wybierały młodych wysportowanych (niekoniecznie), ale zawsze ładnie, a nawet bardzo ładnie opalonych „ratowników”. „Ratowali” oni chętnie panny i mężatki od bladych mężów i narzeczonych. Byli atrakcyjni, „wybyczeni” czyli wypoczęci, przeważnie przystojni (choć nie zawsze przystojni ale zawsze OPALENI) po prostu atrakcyjni. Nazywaliśmy ich „prężykami”, bo widząc atrakcyjny „cel” zdejmowali koszulką z napisem ratownik, by prężyć swój opalony, nie koniecznie umięśniony tors. Działało. To co mieli pod tzw. sufitem nie miało znaczenia. Liczyło się ciało, opalone ciało. Przywołuję tu film Krzysztofa Zanussiego „Barwy ochronne” gdzie młody naukowiec przegrał swoją niedoszłą sex przygodę, z pewną panną zagranicznego pochodzenia, z… ratownikiem właśnie. My licealiści mieliśmy przewagę nad referentami, robotnikami i innymi urzędnikami, tym właśnie, że mieliśmy dwa miesiące wakacji i już po tygodniu byliśmy OPALENI czyli atrakcyjni i to przez całe wakacje... Pamiętam jak dziś, te spojrzenia starszych pań (takich ok. 30 – 40 lat bo dla mnie, gówniarza, to były wtedy starsze panie – za co je bardzo dzisiaj przepraszam), a ja głupi zamiast to wykorzystać – jak to robili ratownicy – nadal się opalałem i grałem w piłkę plażową… Po prostu nie oglądałem wtedy „Słonecznego Patrolu” i nie wiedziałem co to sex, choć coś mi tam już w duszy (i nie tylko) grało…

Czego to nie robiliśmy żeby się opalić. Smarowaliśmy się naftą (dzisiaj w zasadzie niedostępna, ale wtedy spotykało się jeszcze lampy naftowe i bywała takowa w wiejskich sklepach GS, a służyła ona jeszcze do topienia w niej stonki ziemniaczanej zrzuconej przez wrogich imperialistów…). Smarowaliśmy się Dermosanem (nowość na rynku), kremem Nivea (był to wtedy luksusowy i rzadko spotykany krem). Strasznie niszczyliśmy sobie skórę, ale cel był szczytny. Być pięknym, atrakcyjnym „prężykiem” i szpanować na plażach PRL-u.

 

 

 

„Atrakcyjny” (kiedyś) Kazimierz (nie ten od piosenek)

 

 

Opalony personalny

 

Dzisiaj mam już 64 lata. Pamiętam zaloty do mnie pewnego pana w moim biurze. Był blady, chudy, w zbyt krótkich spodniach, w swetrze z łatami naszytymi na łokciach. Po prostu zwykły urzędas. Pojechałam na wczasy pracownicze i mój turnus „zazębił” się z poprzednim. Zobaczyłam na plaży opalonego faceta, tyko w slipkach, wysportowany… po prostu napaliłam się na niego. Wieczorem, na wieczorku zapoznawczym (dzisiaj nazywa się to integracyjny) zobaczyłam GO!

To był tan właśnie blady, chudy z mojego biura. Mój personalny. Wykazałam aktywność i poprosiłam go do „białego tanga”. Jest mój do dzisiaj. Wyszłam za niego. Tak więc opalenizna może nie odmładza, ale pomaga czasem w podjęciu życiowej decyzji.

 

Krystyna

 

 

       

Poprawiony: sobota, 11 stycznia 2014 13:13