Szlakiem parków narodowych - Uganda |
Wpisany przez Piotr Sypniewski | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||
niedziela, 16 stycznia 2011 18:54 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Szlakiem parków narodowych - Podróż po Ugandzie
„Piotr, Twój bilet został potwierdzony. Możesz przyjeżdżać” usłyszałem siedząc wygodnie w nocnym pociągu do Berlina, święcie przekonany, że wszystkie formalności są już dawno załatwione. O mały włos moja daleka wyprawa nie przemieniła się w krótki wypad. Najwyraźniej nawet w XXI wieku wyjazd do Afryki musi wiązać się z przygodami....
Moja trasa to klasyczne połączenie z Brukseli z międzylądowaniem w Kigali. W piątkowy wieczór Uganda wita mnie upałem. Na starym lotnisku w Entebbe widzę helikoptery z napisem UN. Stąd startują na misje humanitarne do Sudanu. „Welcome to Africa” wita mnie kierowca Joseph zwinnie omijając przeładowany motocykl – taksówkę „border to border”. Droga do stolicy Kampali tętni nocnym życiem. Pędzimy wśród mikrobusów, co krok dyskoteki z napisem „Ladies Night” na zewnątrz z kolumn dudni muzyka dla tych, których nie stać na wejście.
Stolica Ugandy budzi mnie żarem w godzinie szczytu, która trwa tu od rana do wieczora. Europejscy i chińscy biznesmeni już dawno odkryli możliwości, jakie daje rosnąca gospodarka i inwestują, przede wszystkim w eksplodujący rynek telekomunikacyjny. Na szczęście w Jinja, drugim, co do wielkości mieście w Ugandzie, nie ma pośpiechu. Położone pięknie nad Jeziorem Wiktorii miasto kolonialnymi budowlami przypomina o brytyjskiej przeszłości kraju i jego mieszkańców. Do dziś działa tu zbudowana przez Brytyjczyków elektrownia wodna Owen Falls. Ale nie ona jest dumą regionu – tutaj właśnie znajduję się jedna z najbardziej znanych i zarazem najbardziej spornych atrakcji turystycznych kraju – źródło Nilu. Łodzią płyniemy do miejsca gdzie na szerokości ok. 1,5 km rzeka między betonowymi głazami wylewa się z Jeziora Wiktorii. Nasz przewodnik ze stanowczością przekonuje, że stoimy „u początku Wszystkiego” – tu właśnie był wodospad Ripon, który w 1862 ujrzeli John Haning Speke i James August Grant i który uznali za źródło Nilu. Dziś wodospad widać tylko na fotografiach - po oddaniu do użytku elektrowni w Jinja w 1954 r. zalały go wody podniesionej rzeki. „Tam, gdzie woda burzy i fałduje się najbardziej, prąd rzeki wypływając z jeziora uderza o kamienie pod powierzchnią i tu właśnie jest źródło Nilu.” A może leży jednak dalej? O to kłócą się Uganda, Burundi i Rwanda, bo świat nauki podważył odkrycie Spek’a i przesunął początek najdłuższej rzeki Świata dalej na południe aż do dorzeczy Kagery w lasach deszczowych na południowy Zachód od Jeziora Wiktorii. Nil zamiast łączyć dzieli ludy Afryki. Może odpowiedź znałby Mahatma Gandhi, który również marzył o odnalezieniu źródła Nilu. Znalazł je pośmiertnie, bo wedle życzenia Ojca Narodu Indyjskiego 1/3 jego prochów została rozsypana właśnie u ujściu rzeki z Jeziora Wiktorii.
„Na nasze rhinos, nigdy. Zdarza się, że strzelam w powietrze, to wystarczy. One boją się huku. Ale ten park to 70 km2, a nas jest mało. Gdy kłusownicy forsują ogrodzenie, bronimy nasze zwierzęta. Poza tym przechodzimy kursy karate”. Śledzimy matkę z małym, aż do oczka wodnego, gdzie w bezpiecznej odległości pozwalają się podziwiać. „Dopóki tu stoimy, jest wszystko ok. Możemy spokojnie rozmawiać. One znają mój głos i zapach. Ale powiem Wam, że gdyby to były Czarne Nosorożce, to nie było by tak cosy. ”
Nil Wiktorii dzieli park narodowy Murchison Falls na dwie części. Największą atrakcją turystyczną oprócz zwierząt jest wodospad, który dał nazwę całemu parkowi. Właśnie tutaj rzeka przeciska się przez katarakt i z hukiem spada w kierunku Jeziora Alberta. W parku oprócz słoni, bawołów, można spotkać stada hipopotamów, które towarzyszą łódkom, które podpływają pod wodospad.
Droga na Południe z Bulisy do Fort Portal to coś więcej niż podróż z jednej prowincji do drugiej. Wpierw droga prowadzi po piaszczystym terenie prowincji Hoima, następnie serpentyny wiją się na płaskowyż skąd jest najlepszy widok na Jezioro Alberta wraz z drugim brzegiem, gdzie znajduje się Demokratyczna Republika Kongo. Nie jeden odkrywca na widok błyszczącej w słońcu tafli wody stracił głowę dla tego kontynentu i zechciał pozostać tu na zawsze. Zupełnie inny krajobraz pojawia się w Karabole i Kasese na Południowym Zachodzie. Nieograniczony dostęp do wody z rzek i lasów deszczowych sprawił, że obie prowincje uchodzą za „zielone płuca Zachodniej Ugandy”
Może z Kibale na Południe istnieje wygodna droga asfaltowa, ale my wspinamy się po dziurawej szosie, mocno rozluźnionej przez ostatnie deszcze. Nasz Jeep pnie się po niej dzielnie, ale wolno, więc jest czas, aby podziwiać górskie widoki. Na Zachodzie majestatycznie wznosi się masyw Gór Rwenzori, którego ośnieżone szczyty mierzą ponad 4900 m n.p.m. Robi się chłodno. W tych odległych wioskach jeep z Europejczykami to spora sensacja. Podczas przerwy na zakup bananów muszę wysłuchać historię lokalnego patrioty, który zapewnia mnie, że w następnych wyborach wygra jego kandydat. Na szczęście Joseph nie pozwala mi zagłębić się w tajniki ugandyjskiej polityki i szybko jedziemy ku granicy z Rwandą. Świeże górskie powietrze buja nas do snu, resztę robi dziurawa droga. „Sleep well”, mówi Joseph. Jutro rano musicie być silni. Wyruszacie w góry, a tam zawsze pada”.
Pozwolenie na tropienie goryli kosztuje 500 $ od osoby i trzeba się o nie starać z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Przed wyjściem w góry uczestnicy oglądają film o historii goryli górskich i przechodzą szkolenie z zachowania na szlaku. Z osób chętnych dowódca strażników formuje grupę i wyjaśnia zasady wejścia. „Na terenie naszego parku na stałe przebywają cztery stada. Pójdziemy razem do stada, które zamieszkuje tutejsze szczyty. Nie ma tu żadnych ogrodzeń, więc zwierzęta poruszają się całkowicie swobodnie. Czasami opuszczają teren parku. Możemy trafić na nie już po godzinie, albo i po sześciu. Podczas wspinaczki trzymamy się razem. Oczywiście obowiązuje całkowity zakaz palenia i śmiecenia. Mam nadzieje, że wzięliście sobie do serca porady o obuwiu i ciepłej odzieży, nie mam zamiaru nikogo nosić. Dalsze instrukcje dopiero jak dojdziemy do stada”
Ruszamy uzbrojeni w kije. Nasza „ekspedycja” to sześciu cudzoziemców i 5 uzbrojonych strażników. Rezygnuję z usług lokalnego tragarza, który stanowczo przekonuje mnie o konieczności oddania plecaka. Rozciągnięci w terenie wspinamy się przez dżunglę, która tego dnia jest wyjątkowa nieprzyjazna. „Bwindi” w lokalnym języku Lukiga oznacza nieprzystępny i nie trudno domyśleć się, dlaczego. Deszcz zamienia leśnie ścieżki w maź, po której ślizgamy się nawet w butach trekkingowych. Droga prowadzi momentami przez busz, gdzie nie pomaga żaden kij tylko maczeta strażników. Wilgoć powietrza szybko daje się we znaki, do upał i mgła robią swoje. Obserwuję, z jaką zwinnością strażnicy poruszają się po trudnym gruncie. Ich dowódca to małomówny kapitan. Widzi i słyszy wszystko, komu trzeba pomóc pomaga, tak, aby nie dopuścić do poważnego rozciągnięcia się grupy w trudnym terenie. Jeden z Włochów narzeka na coraz większy ból w kolanie – dostaje strażnika do asysty, który pomaga mu przy pokonywaniu konarów i szczelin. Nasza wędrówka przez dżunglę trwa już chyba 4 godziny, kiedy na polanie kapitan objaśnia, że jeden z jego ludzi zlokalizował stado w odległości 200 m. „Jezu, żeby to nie był stażysta” myślę przypominając sobie atak nosorożca sprzed kilku dni. „Zostawiacie tu kije i plecaki. Wolno robić zdjęcia, ale bez flasha. Nie zbliżajcie się do nich, w zależności od nastroju same do Was podejdą. To stado jest przyzwyczajone do wizyt, ale zachowajcie czujność, to dzikie zwierzęta, które są u siebie” Wręcz komicznie brzmią protesty Włochów, którzy chcą zachować kije w celu samoobrony...
W koronach drzew widzimy zwinnie poruszające się owłosione postacie, majestatycznie przechodzące z drzewa na drzewo. Liczę 5 osobników, reszta chowa się w konarach, ale spadające liście zdradzają, że są tam i nas obserwują. Tak samo jak strażnicy, którzy stoją w bezpiecznej odległości. Dla nich to chleb powszedni, dla nas niesamowita przygoda. Coraz więcej małp schodzi „przywitać się” Jeden wyrośnięty osobnik prezentuje swoje wdzięki na gałęzi tuż obok mnie, patrzy przyjaźnie i oddala się. W małpim przedszkolu trwają zabawne „przepychanki”, próbują się zepchać z gałęzi. Schodzą też samice z dziećmi na plecach, coraz trudniej o zachowanie wyznaczonej odległości 7m.
I faktycznie schodzi. Potężny samiec. Siwe włosy na plecach i karku zdradzają wiek oraz pozycje w stadzie. Jest tu Panem i Władcą. Demonstracyjne zaznacza teren i schodzi majestatycznie a my w oddaniu śledzimy każdy jego krok. Ku naszemu nieszczęściu jednym warknięciem daje sygnał do odwrotu i małpy wycofują się do buszu, ale nie bez pożegnania. Dumnie paradują obok nas i patrzą nam głęboko w oczy, ba znikając w krzakach odwracają się za naszą grupą. Dopóki teren pozwala śledzimy stado w krzakach, aż dżungla pochłania ostatniego goryla. Z zauroczenia wyrywa nas strażnika wołając ”That’s all”. To nieprawda – zaczyna się ostre zejście po glinie, które po 3 godzinach uwieńcza wręczenie zaświadczenia „Gorilla Trecking Certifikate”
Bwindi to przykład wzajemnej korzyści dla małp i ludzi. Mieszkająca w parku społeczność lokalna przyczynia się do ochrony goryli i czerpie korzyści z dochodów, jakie przynosi tropienie goryli. Po wędrówce istnieje możliwość relaksującego spaceru po wiosce Buhoma, gdzie lokalny przewodnik pokazuje typowe gospodarstwa rolne i zaprowadza do tradycyjnego medyka.
Jaka radość z drogi asfaltowej, którą wracamy do Kampali, mijając przy okazji Równik. Do stolicy dojeżdżamy w Niedzielę. W kościołach rządzi Gospel. Religijne pieśni słychać również na przedmieściach Kampali, gdzie nabożeństwa odbywają się między chatami biednych, na prowizorycznych drewnianych scenach z kiepskim nagłośnieniem, ale za to z radością i tańcami. Zostaje mi jeszcze chwila czasu, żeby zwiedzić miejsce męczeństwa w Namugongo, gdzie w latach między 80 - tych XIX wieku prześladowano ugandyjskich katolików i anglikanów, którzy odmawiali przejścia na Islam. W rzezi w 1886 r. na rozkaz muzułmańskiego króla Mwangi żywcem spalono 22 katolików wraz z ich przywódcą Karolem Lwangą. Na miejscu ich kaźni wybudowano Kościół, który stał się miejscem kultu Męczenników z Ugandy. Ich święto obchodzone jest 3 lipca. Oglądam Bazylikę stojącą na 22 filarach, widzę pamiątki po bestialsko torturowanym i zabitym św. Karolu i dociera do mnie, że po 10 dniach w pustyni i w puszczy jestem w cywilizacji...
Piotr Sypniewski
Ważne informacje: Przed wyjazdem do Ugandy należy dokonać konsultacji u lekarza specjalisty od chorób tropikalnych. Seria szczepionek i leków profilaktycznych kosztuje ok. 800 zł. Rezerwacji pozwoleń do trekkingu dokonuje się u Ugandan Wildlife Authority http://www.uwa.or.ug/gorilla.html Trekking : Dojazd : bezpośrednie loty z Londynu British Airways, Brukseli Brussels Wiza wystawiana na lotnisku, cena 50 USD Waluta : 100 centów – 1 Szyling Ugandyjski (1$ = ok. 2213 Szylingów Ug.) Język urzędowy : angielski, suahili Strona i kontakt : Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Poprawiony: wtorek, 07 stycznia 2014 15:17 |