Meksyk - Imperium Słońca Drukuj
Wpisany przez Marek Biziuk   
środa, 12 maja 2010 09:52

Meksyk – Imperium Słońca

 

Tak nazywała się wycieczka zorganizowana przez biuro Eccotravel, w której uczestniczyłem (19-30.03.10). Do wyjazdu do Meksyku przymierzałem się od dawna.
Kusił mnie swoją tajemniczą przeszłością, przedkolumbijskimi kulturami, ale też żywą i bogatą kulturą współczesną, w której wymieszały się różne religie i zwyczaje.
Dużo tu hipotez. Podobno ludy Meksyku przybyły do Ameryki ze Wschodniej Syberii przez zamarzniętą Cieśninę Beringa 20 tysięcy lat temu.  Za najstarszą uznaje się kulturę Olmeków (1200 do 300 r. p.n.e.), ale najbardziej znane kultury to Majów (300-900 r. n. e) i Azteków (XII – XV w.). Byli też Toltekowie, Zapotekowie, Mistekowie, Totonakowie i Huastekowie. Jak to wszystko ogarnąć w krótkim czasie? Oczywiście, niemożliwe, nawet przy tak intensywnym programie, jaki mieliśmy.

  

Zatańczyłem w parku

 

Przylecieliśmy do Mexico City, 24-milionowej metropolii, ale zwiedzanie zaczęliśmy od Teotihuacanu, pierwszego miasta z prawdziwego zdarzenia na zachodniej półkuli. Czczono tu boga płodności i deszczu Tlaloca oraz Quetzalcoatla, Pierzastego Węża, boga wiatru i dziennego nieba. Osią miasta była i jest długa bo 3 km arteria, Aleja Zmarłych, przy której wznoszą się imponujące piramidy: Słońca (64 m) i nieco mniejsza Księżyca, a także pałace: Jaguarów i Pierzastego Węża z zachowanymi malowidłami i płaskorzeźbami. Zwiedzaliśmy miasto w przeddzień przesilenia wiosennego, ale świąteczne obchody tego wydarzenia trwały już na dobre. Wiele grup barwnie ubranych tancerzy i muzyków, wspaniałe pióropusze, skomplikowane korowody: dodawało to zwiedzaniu swoistej magii. Tańce towarzyszyły nam także przy lunchu w pobliskiej restauracji  w cieniu Piramidy Słońca. Mieliśmy okazję spróbować (szwedzki stół) wielu potraw, najczęściej bardzo pikantnych, z mięsa, warzyw i owoców.

W drodze powrotnej zupełnie inne doznania. Sanktuarium Matki Boskiej z Gwadelupy, miejsce pielgrzymek także Polaków. W 1531 r. Indianinowi Juanowi Diego ukazała się Matka Boska, każąc wznieść dla siebie tę właśnie świątynię. Stara świątynia jest bardzo ładna, ale nowa, mieszcząca 10 tysięcy ludzi, to betonowy klocek. Podobał mi się park wokół sanktuarium, ale mniej tłumy pielgrzymów i głośna popowa muzyka. Ponieważ była to sobota, trafiliśmy też na śluby, o tyle interesujące, że panny młode nie były w bieli, a w jaskrawych, żywych kolorach.

Hotel Marlow, w którym nocowaliśmy leży w centrum miasta, blisko ciekawych obiektów, a więc była okazja pospacerować sobie i poobserwować wieczorno-sobotnie życie wielkiego miasta: tłumy przed pięknym Pałacem Sztuk Pięknych, kataryniarzy, 2 kolonialne kościoły z pochylonymi po trzęsieniu ziemi wieżami, romantyczny park La Alameda, gdzie można potańczyć na świeżym powietrzu (oczywiście, zrobiliśmy to) i pomnik Benito Juareza, wokół którego, z okazji jego urodzin odbywały się też jakieś imprezy.

 

 

Przymierzyłem pióropusz

Z rana, przed wyjazdem z hotelu Marlow, jeszcze krótka piesza wycieczka obok smukłej Torre Latinoamericana, restauracji Sanborns w Domu w kafelkach (XVI w), w której biesiadowali rebelianci Zapaty i Villi, pięknej Poczty Głównej i pomnika Karola IV na koniu (El Caballito). Potem wyruszamy na zorganizowane zwiedzanie miasta, które powstało na ruinach prastarego Tenochtitlanu, stolicy Montezumy, władcy Azteków, pana na jeziorze Texcoco i całej Doliny Meksyku.

Na pierwszy ogień Muzeum Antropologii. Imponujące zbiory sztuki przedkolumbijskiej. Tu najwyraźniej widać jak wspaniałe to były kultury, jak bogate i różnorodne. Bardzo dobrze, że obejrzeliśmy je na początku wyprawy. Dalsze zwiedzane obiekty układały się już w logiczną całość.

Przed muzeum znowu barwne grupy tancerzy i muzyków, ale największe wrażenie zrobili na nas akrobaci, którzy wspinali się na bardzo wysoki słup i przy muzyce fletu, uwiązani za jedną z nóg opuszczali się na linach, wirując wokół słupa i wokół własnej osi. Był to, podobno, ceremoniał związany z płodnością.

Następne miejsce to Plac Trzech Kultur z ruinami Tlatelolco, ostatniej twierdzy Azteków, kościołem de Santiago z 1524 r. i współczesnym budynkiem MSZ. Przed kościołem znowu barwne, tańczące tłumy we wspaniałych pióropuszach (przymierzyłem jeden) i nastrój fiesty. Plac jest znany też z tego, że w 1968 r. zastrzelono tu kilkaset osób, głównie studentów, protestujących przeciwko polityce rządu.

Trzecim miejscem, które odwiedziliśmy tego dnia to Zokalo, główny plac miasta, ze wspaniałą katedrą, ruinami Tenochtitlanu, miasta zbudowanego w miejscu, gdzie azteccy wędrowcy ujrzeli orła siedzącego na kaktusie i pożerającego węża oraz Palacio National z murales Diego Rivery, przedstawiającymi historię Meksyku od wyidealizowanej przedkolumbijskiej przeszłości poprzez okropności konkwisty po odzyskanie niepodległości i rewolucję 1910 r. Przed katedrą targowisko i znowu tańce, szamanka okadzająca pacjentów, barwny tłum mieszkańców i turystów, a także pomnik Jana Pawła II (był też w Guadelupie) wykonany z kluczy podarowanych papieżowi przez mieszkańców Meksyku. Potem już spacerkiem do hotelu.

Spróbowałem pasikonika

Z rana opuszczamy Mexico City i mijając po drodze 3 liczące ponad 5000 m wulkany oraz olbrzymi kaktus (ponoć największy na świecie) dojeżdżamy do Puebla, czwartego co do wielkości miasta Meksyku. Tu, w parku w pobliżu katedry znowu jakaś uroczystość. Orkiestra wojskowa, recytacje wierszy i przemowy. Majestatyczna katedra z 1649 r. reprezentuje styl hiszpańskiego renesansu, tzw. herryjskiego, ale perełką miasta jest klasztor Santo Domingo z bogato zdobioną złotem kaplicą różańcową. Rzuca na kolana.

Trochę pomyszkowaliśmy po mieście i straganach, podobnie jak w następnym mieście Oaxace, królestwie słynnej meksykańskiej czekolady i targowisk (znany bazar Juarez – istne pandemonium barw i zapachów). Spróbowałem pasikonika, taki sobie. Oaxaca ma kilka kościołów wartych uwagi, barokowy kościół Santo Domingo z przepysznymi stropami oraz kościół Matki Boskiej Samotnych z ciekawą figurką Matki Boskiej. Trafiamy, a jakże, na procesję. Zostajemy do późna by popatrzeć na meksykański wieczór.

Nocleg w Zajeździe Aniołów, uroczym hoteliku tonącym w kwiatach i udekorowanym obrazami aniołów. Następny dzień to Monte Alban, stolica Zapoteków (500 r. p.n.e. do 500 r. n.e.), dawna siedziba kapłanów oraz ośrodek rytualny i administracyjny ze wspaniałymi budowlami, boiskiem do gry w piłkę (pelotę) i Pałacem Tańczących z płaskorzeźbami przedstawiającymi tancerzy.

Kupiłem wódkę z robalem

Jadąc dalej odwiedzamy Santa Maria de Tule, małą miejscowość słynącą z największego drzewa obu Ameryk, cyprysa Sabino, liczącego 2000 lat i mającego w obwodzie 50 m. Odwiedzamy także warsztat tkacki, w którym wtajemniczeni zostajemy w proces farbowania wełny (m.in. czerwonym barwnikiem koszeniną otrzymywaną z larw pasożyta żerującego na opuncji), tkania i marketingu. Odwiedzamy też następną stolicę Zapoteków, Mitlę słynną z kamiennych mozaik, przypominających fryzy starożytnych Greków, a także wytwórnię meskalu, wódki produkowanej z owoców agawy, w której może pływać robak, żerujący na agawach. Po zwiedzeniu całego cyklu produkcyjnego próbujemy i wódkę i robala, a także zakupujemy po butelce do Polski.

Następnym punktem programu jest Kanion Sumidero, miejscami wznoszący się na 1 km do góry, o głębokości do 200-300 m. Przejażdżka motorówką po Rzece Grijalva zapiera dech w piersi. Obserwujemy krokodyle, małpy, sępy i całe chmary ptactwa wodnego, a po przejażdżce zjadamy pyszne ryby złowione w rzece.

Chyba największe wrażenie z całego pobytu zrobiła wizyta w małym miasteczku San Juan Chamula, którym do tej pory rządzi wódz i szamani. Kościół jest miejscem kultu nie tylko chrześcijańskich świętych, ale także miejscem rytualnych ceremonii z dużą liczbą świec, ukręcaniem głowy kurczakowi i skrapianiem się krwią, czy oczyszczaniem się jajkiem (w skorupce, potem, po rytuale oczyszczania, jajko podobno czernieje).

Ponoć mieszkańcy nie lubią turystów i fotografowania, i zdarzały się przypadki ataków, nawet z pobiciem i uwięzieniem. Jakże inna jest sąsiednia miejscowość Zinacantan, gdzie jesteśmy gościnnie przyjmowani, częstowani rozmaitymi gatunkami tekili, plackami z różnymi dodatkami, no i oczywiście namawiani do zakupów. Nocujemy na wysokości 2300 m. n.p.m. w San Cristobal de la Casas, w pięknym hoteliku z ładnym patio. Miasto położone już na Jukatanie, w pobliżu granicy z Gwatemalą to jedno z najładniejszych, w jakich byłem. Nie chodzi tu o wspaniałe barokowe kościoły z fantastycznie zdobionymi fasadami, ale o piękną zabudowę, wąskie uliczki z ciekawymi fasadami i zdobieniami oraz ludzi, autentycznych Indian z ich wyrobami. To była frajda targować się z nimi.


Wykąpałem się w wodospadzie

Następnego dnia niespodzianka, wodospady Aqua Azul i możliwość wykąpania się w ich lazurowych wodach. Prąd był dosyć silny, ale przyjemność tym większa. Nocujemy dosłownie w dżungli wśród kwiatów, ale hotel ma wszystko co potrzeba, nawet okazały basen. Jesteśmy już na terytorium Majów i następny przystanek to Palenque, Miejsce Gdzie Codziennie Umiera Słońce,  wyłaniający się z dżungli niewiarygodny kompleks tarasów, piramid, świątyń, pałaców, boisko do peloty i innych budowli. Miasto opuszczono nagle w 783 r. Tu odkryto grób legendarnego władcy Pakala oraz jego matki „Czerwonej Królowej”. Większość kompleksu nadal porasta selwa.  Po krótkim postoju i kąpieli w Zatoce Meksykańskiej docieramy do uroczego, warownego  miasta Campeche, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego. Miasto ma piękny kolonialny plac, nadmorski deptak i starówkę otoczoną kamiennymi murami, chroniącymi niegdyś przed piratami. W katedrze trafiamy na uroczystość prezentacji piętnastolatek, ubranych jak do ślubu.

Następnym miastem Majów było Kabah z Pałacem z Maskami, pokrytym kamieniarką przedstawiającą boga deszczu Chaca i Arco de Kabah, porównywanym do rzymskiego łuku triumfalnego. Nas jeszcze fascynuje duża ilość iguan oraz grupa ludzi odprawiająca modły.

Po drodze odwiedzamy zagrodę autentycznego Maja, gdzie jesteśmy częstowani plackami oraz instruowani jak wytwarza się sizal (włókno z agawy, kiedyś z niego właśnie produkowano liny dla statków) oraz jak wygląda codzienne życie Maja. I znowu miasto Majów, tym razem Uxmal, jedne z najpiękniejszych ruin Majów, z Piramidą Wróżbity, Czworokątem Mniszek i Pałacem Gubernatora. Wszędzie królują kamienne maski boga deszczu Chaca.  Nie dziwi mnie to przy tych temperaturach.

Drugim elementem powtarzającym się w Uxmal są obeliski w kształcie fallusa, symbolizujące płodność. Wszystkie piramidy są bardzo strome i wymagają kondycji, żeby się na nie wspiąć. Stopnie są wąskie i wysokie, co sprawia, że zdarzają się śmiertelne upadki ze schodów. Docieramy do Meridy, miasta nazywanego Paryżem Nowego Świata. Było to miasto niegdyś bardzo bogate, o czym świadczą wspaniałe pałace-rezydencje. Wpadamy na chwilkę do restauracji na piwo z różnymi przekąskami, muzykę i tańce, a jakże. Podobno jest to typowa rozrywka miejscowych, zresztą nie widzimy turystów, poza nami.

Sfotografowałem piękne Meksykanki

Nocujemy w centrum starego miasta w eleganckim hotelu z dwoma patio, na których jemy kolację i śniadania. Oczywiście, mamy czas na zwiedzenie starówki z katedrą św. Ildefonsa, Palacio de Gobierno z fantastycznymi malowidłami ściennymi, placem centralnym i wąskimi uliczkami. Po kolacji wybieramy się na drinka do klimatycznej restauracji spod znaku rewolucji, w której pijemy mojito i daiquiri na bazie białego rumu. Następnego dnia czeka nas znowu moc atrakcji. Najpierw jest to Izamal, centrum religijne zarówno Majów, jak i później katolików. Tu, w sąsiedztwie ruin piramid odwiedzamy klasztor św. Antoniego Padewskiego posiadający największe atrium ze wszystkich klasztorów w Meksyku, na którym stoi pomnik Jana Pawła II. Klasztor był udekorowany palmami, wszak była to już Niedziela Palmowa. Na ceremonie związane z tym świętem trafiamy w Valladolid, gdzie, z przyjemnością, fotografuję piękne, młode Meksykanki z kunsztownie wykonanymi palmami.

Następne miejsce, to najlepiej zachowane i największe miasto Majów i Tolteków, Chichen Itza, w której czczony był zarówno bóg deszczu Majów Chaca, jak i bóg Tolteków Pierzasty Wąż Quetzalcoatla. Świątynia tego ostatniego sprawia największe wrażenie. Ma ona w sobie zapisaną astronomiczną wiedzę Majów. Jest tu jeszcze Świątynia Wojowników oraz Dziedziniec Tysiąca Kolumn wraz z posągiem chacmool, na którego kolanach spoczywało niegdyś naczynie na serce nieszczęśników, składanych w ofierze bogom. Ofiary, również z ludzi, składano także do Świętej Studni, mieszkania boga Chaca. Wydobyto z niej cenne wyroby ze złota i nefrytu oraz ludzkie kości, w tym dzieci poniżej 12 lat. Imponujące jest boisko do gry w piłkę (pelotę), najlepiej zachowane w Ameryce, z płaskorzeźbami przedstawiającymi ścinanie głów, prawdopodobnie przegranym graczom.

Ostatnim miastem Majów, które zwiedziliśmy był Tulum, port zbudowany na krawędzi klifu. Wśród wielu świątyń spotykamy tu naszego dobrego znajomego, boga deszczu Chaca, ale także boga pszczół (Ab Muxen Caba). Mamy też możliwość wykąpania się w wodach Morza Karaibskiego.

 

Zaliczyłem all inclusive

O zachodzie słońca docieramy do Cancun, centrum turystycznego, wybudowanego w latach 70-tych XX wieku. Tu już nie ma nic z architektury przedkolumbijskiej, typowy nowoczesny kurort, jakich wiele w Europie, Turcji, a nawet Kenii. Wszystko dla turystów, all inclusive. Można się było kąpać w Morzu Karaibskim lub w basenach hotelowych (wybraliśmy to pierwsze), najeść się do syta różnych lokalnych i światowych potraw i wypić margeritę, mojito albo daiquiri. Po intensywnym zwiedzaniu przez wszystkie poprzednie dni była to należna nagroda. Część z nas zostawała na tydzień pobytu, ale my musieliśmy wracać do pracy.

Męcząca, długa podróż powrotna pozwoliła jednak poukładać sobie w głowie te wszystkie  wrażenia i informacje. Mieliśmy przez cały czas świetnego przewodnika, Polaka mieszkającego w Meksyku. Bardzo dużo wiedział o Meksyku, jego zwyczajach i kulturze. To dzięki niemu odwiedzaliśmy prywatne domy i warsztaty rzemieślnicze, był także świetnym przewodnikiem po kulinariach. Układał nam codziennie plany tak, żeby na wszystko starczyło czasu. Dzięki niemu zwiedziliśmy tak dużo. Wyjazd był wspaniały i przerósł moje oczekiwania. Warto tam jeszcze będzie wrócić.

Marek Biziuk

 

Koszt wycieczki  - 7300,-zł

Organizator - Eccotravel

Poprawiony: wtorek, 07 stycznia 2014 13:27