Szósta rano wyjazd... Drukuj Email
Wpisany przez Stefan z Warszawy   
poniedziałek, 30 marca 2009 22:04
Szósta rano wyjazd…
Mieszkaliśmy w Szczecinie. Piękne miasto. Wszędzie blisko. Jeziora, morze, lasy. Po prostu bajka. W latach 50 – tych nie było wiele samochodów. Moi rodzice mieli.

Pierwszym samochodem było zdobyczne BMW, a następnym od 1953 roku DKW – IFA „kabrio”. Ten ostatni dostał ojciec na tzw. talon. Był lekarzem, a nie wielu ich wtedy było w Szczecinie, teren rozległy, więc władza ludowa dała mu talon co by mógł dojechać do chorych. Jeździliśmy zatem Dekawką czasem na weekendy, wówczas nazywało się to niedzielne wypady za miasto.
Weekend składał się z jednego dnia – niedzieli. O wolnych sobotach nikt nawet wtedy nie myślał. W sobotę zasiadaliśmy przed mapą i planowaliśmy trasę wycieczki. Wieczorem ojciec, zwany przez nas Faciem, gromkim głosem zarządzał:
-Idźcie wcześnie spać, bo szósta rano wyjazd…
Nie było to pozbawione sensu, bo nad morze było ok. 100 km, co na kocie łby – bo takie były wtedy drogi - i na delikatną i niezbyt szybką Dekawkę nie było to mało. Prawie nie spaliśmy z podniecenia, aby nie „zaspać” wycieczki. 
 
 
Po prawej nasze zdobyczne BMW, a ten na błotniku to ja

O szóstej już byliśmy z braciszkiem „pod parą”, ubrani, spakowany prowiant i…czekamy. O szóstej, a właściwie o wpół do siódmej, Facio dopiero zwlekał się z łóżka. Śniadanie i poranna „prasówka”, potem ablucje i ubieranie się, co było dość istotne bo Facio był wielkim estetą, byle czego nie założył, a wszystko musiało być czyściutkie i wyprasowane, że o krochmalu nie wspomnę. Tak więc z szóstej robiła się dziewiąta albo lepiej. Potem wyprowadzanie Dekawki z garażu, z sąsiedniej posesji i Facio podjeżdżał pyrcząc ( bo to był dwusuw, protoplasta późniejszych Wartburga i Trabanta ) tą IFĄ pod dom z fasonem i głośno trąbiąc dawał nam do zrozumienia, że wycieczka już tuż. I tak to z szóstej robiła się… jedenasta. Oczywiście nie jechaliśmy nad morze, bo było za późno, a tylko nad jakieś okoliczne jeziorka (a było ich sporo) , ale też było ślicznie i fajnie. Naprawdę nie wiele nam było potrzeba do szczęścia.                                                                         
 
 
Facio przy wiecznie psującym się, zdobycznym BMW (po lewej)
Dekawka po drodze kilka razy się zagotowywała i trzeba było dolewać wody do chłodnicy. Tę zawsze Facio miał w zapasie. Do dzisiaj, jak się z bratem umawiam, że gdzieś pojedziemy i pada sakramentalne „szósta rano wyjazd…” to obaj wiemy, że to tak jakbyśmy byli w Hiszpanii – „maniana” - czyli naprawdę nie wiadomo kiedy. Dobrze, żeby chociaż dzień się zgadzał…

 

  

 

Ojciec zawsze miał zapas wody do chłodnicy oraz garnek do jej wlewania  

 

 

 

 

 

 

Stefan z Warszawy d. ze Szczecina 


Poprawiony: czwartek, 09 stycznia 2014 20:39