"Para na życie" - recenzja Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
czwartek, 10 lutego 2011 21:42

"Para na życie" - recenzja

Przyzwyczailiśmy się, że filmy o miłości to dziś romantyczne komedie (tragicznych romansów już się prawie nie kręci). Otóż „Para na życie” to owszem, komedia o miłości, ale wcale nie romantyczna. A może romantyczna inaczej?

altVeronę i Burta poznajemy w przełomowym dla ich życia momencie. Otóż on odkrywa (w niezbyt naukowy sposób), że ona jest w ciąży. On się cieszy, ona trochę boi, bo oboje z całą pewnością nie są ustabilizowaną życiowo parą. Do zwykłych pytań i lęków czy sobie poradzimy, które każdemu z nas w takim momencie przychodzą na myśl, dochodzi obawa, czy jesteśmy dość dorośli i odpowiedzialni, (choć bohaterowie filmu dobiegają już trzydziestki). Kiedy więc rodzice Burta, czyli przyszli dziadkowie wprawiają ich w osłupienie wiadomością, że właśnie postanowili przenieść się na dwa lata do Europy, Verona i Burt, nie mogąc na nich liczyć, wyruszają w podróż po Ameryce, by odwiedzić krewnych i znajomych i odnaleźć swoje miejsce na Ziemi, gdzie osiądą i wychowają dziecko (oboje mają pracę, którą można wykonywać przez Internet i telefon).

Jak więc przedstawia się współczesna Ameryka widziana oczami wrażliwych, sympatycznych i kochających się nieudaczników? Bardzo różnie. Najpierw poznajemy koleżankę Verony, mieszkającą w Phoenix. Lily jest koszmarnym spełnieniem snu o tym, jak powinna wyglądać współczesna Amerykanka. Koniecznie szczupła, zadbana i wesolutka, ale upokarzająca swojego męża i dzieci odbiegające od wymaganego wzorca (córeczka, o zgrozo, ma nadwagę!). U niej macierzyństwo objawia wiło najgorsze cechy. W Arizonie na pewno nie zostaną. Potem odwiedzają siostrę Grace w Tuscon i dowiadujemy się nieco o dramatycznych przeżyciach Verony, która straciła rodziców w wypadku i od tamtego czasu nie chce wrócić do domu. Natomiast w Wisconsin mieszka była przyjaciółka Burta, Ellen. Ta matka z kolei troszkę przesadza z oddaniem swym dzieciom (uważa na przykład, że nie można używać wózka, a dziecko należy cały czas trzymać przy sobie, nawet w chwilach intymności z mężem). Z kolei w Montrealu mieszkają znajomi ze studiów, którzy wychowują czwórkę uroczych, adoptowanych dzieci (zmieniają dla nich bajki, by zbyt wcześnie nie stykały się z okrucieństwem naszego świata). Ale i ta szczęśliwa rodzina ma swoje poważne problemy, a nasza para musi jechać dalej, bo pomóc bratu Burta w Miami, którego właśnie porzuciła żona.

Co wynika z tych podróży? Dla każdego co innego. Dla mnie była to jeszcze jedna opowieść o tym, że nieważne, jakie mamy warunki życia, liczy się tylko miłość, zaufanie i oddanie drugiemu człowiekowi. Ale to przecież banał. A może nie? Mnie się wydaje, że coraz mniej jest na świecie miłości. Burt i Verona może nie są zbytnio urodziwi, ani odkrywczy, ani interesujący. Warto ich zobaczyć tylko dla ich prawdziwego uczucia i wiary, że razem poradzą sobie i z jego infantylizmem i z jej tragicznymi doświadczeniami z młodości, a ich dziecko, choć może nie będzie miało pewnych siebie i urodziwych rodziców na stanowiskach, będzie kochane i szczęśliwe.

Veronę i Burta grają popularni w Ameryce… komicy (John Krasinski i Maya Rudolph). My ich niestety z tej strony nie znamy, ale na pewno są ciekawi i uzdolnieni. Reżyserem zaś jest sam Sam Mendes, Anglik, który raczej nie kocha Ameryki (jego najsłynniejszy film, „Amercan Beauty” obnażał hipokryzję i brak uczuć u Amerykanów). W tym filmie uczuć nie brakuje i dlatego warto zobaczyć tę nieśpieszną i pozbawioną fajerwerków, ale budującą opowieść o dwojgu ludzi, którzy będą mieli dziecko.

Gaina

Dystrybucja: Best Film  CO

 

Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 17:09