Mongolia - w krainie Czyngis Chana Drukuj Email
Wpisany przez Marek Biziuk   
czwartek, 07 grudnia 2017 12:05

Mongolia – w krainie Czyngis Chana

Pierwsze moje podejście do wyjazdu do Mongolii było w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Marzyła się nam konna wyprawa po stepach Mongolii. W konsulacie wyśmiano pomysł poruszania się samodzielnie po tym państwie.

 

Może i dobrze, że pomysł wyjazdu do tego egzotycznego kraju zrealizowałem dopiero teraz. Wiele się zmieniło na świecie, w Mongolii także. Byliśmy małą, kameralną i świetnie zgrana grupą (5 osób + pilot, nieoceniony Jędrzej). Pierwsze wrażenia związane były z poczuciem dumy Mongołów z własnej historii. Lotnisko w Ułan Bator nosi imię Czyngis Chana, zresztą najpopularniejsza wódka także. Często spotykaliśmy też pomniki bohaterów z przeszłości. To przecież stąd na podbój Europy ruszyli Hunowie, przyczyniając się do upadku Rzymu. Największe, chociaż krótkotrwałe, imperium w historii świata to jednak czasy znacznie późniejsze, a więc wiek XIII, gdy pod rządami Czyngis-chana (Temudżyna) i jego następców, Ugedaja i Kubilaja znalazły się Chiny, Azja Centralna z obecnym Iranem, Irakiem i Afganistanem oraz Ruś. W polskiej historii zapisał się najazd na nasze ziemie z 1241 r (przerwany hejnał z Krakowa i bitwa pod Legnicą). Mongołowie najeżdżali Polskę jeszcze w 1259 i 1285 r. Na te lata przypada także rozkwit Karakorum, stolicy imperium, wówczas najważniejszego miasta Euroazji, zrównanego z ziemią przez wojska chińskie w 1388 r. Był to także kres świetności imperium. Karakorum powstało w górnym biegu Orchonu z bazy wojskowej, która obrosła jurtami i pałacami dostojników. W najwspanialszym pałacu Ugedeja stało ponoć srebrne drzewo oparte na czterech srebrnych lwach, zwieńczone postacią złotego, dmącego w róg anioła. Z korony wykonanego ze srebra drzewa zwieszały się cztery srebrne węże, z których jeden "pluł" winem, drugi ajragiem (kumys), trzeci miodem pitnym, a czwarty piwem ryżowym (czyli sake). Ugedaj znany był z niepohamowanego wręcz opilstwa. Po Karakorum pozostały jedynie ruiny. Jedynymi większymi śladami są kilkumetrowej długości, kamienne żółwie Bixi, symbolizujące pierwszego syna Smoka. Żółwie do dziś można oglądać na terenie ruin. Dawniej na grzbietach żółwi były wysokie kolumny zwieńczone latarniami. Dziś zostały po tym mieście jedynie wykopaliska.
Kamienie z Karakorum posłużyły do budowy najstarszego w Mongolii klasztoru lamajskiego Erdene Dzuu, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Klasztor, jako jeden z niewielu w kraju, częściowo przetrwał akcję niszczenia świątyń i mordowania zakonników urządzoną przez komunistów w 1937. W Mongolii istniało niegdyś ok. 700 buddyjskich klasztorów i większość z nich została zniszczona w latach 30-tych XX wieku. W represjach tych zginęło ok. 25 tys. mnichów. W Erdene Dzuu do naszych czasów zachowały się tylko 3 spośród wszystkich świątyń (Wschodniego Buddy, Wielkiego Buddy i Zachodniego), mauzoleum chana Abataja oraz olbrzymi mur otaczający cały teren tego kompleksu, przyozdobionym 27 stupami. Interesująca są odmienne zdobienia i architektura, charakterystyczne dla najlepszych czasów w mongolskiej sztuce zdobniczej. Wyznawcy buddyzmu to 53 % społeczeństwa Mongolii. Inne wyznania są w znacznej mniejszości: islam - 3 %, szamanizm - 2,9 % i chrześcijaństwo – 2,1 %. Liczbę ateistów ocenia się na ok. 38 %. Renesans buddyzmu daje się zauważyć w całej Mongolii. Największe ożywienie obserwowaliśmy w klasztorze Gandan w Ułan Bator, ale jest to najważniejszy ośrodek religijny w tym kraju, zresztą od 1937 do 1990 jedyny czynny klasztor w Mongolii. Wrażenie robi nie tylko architektura świątyń czy liczba młodych i starych mnichów (obecnie żyje w nim ok. 150 mnichów szkoły Gelug, czyli popularnie zwanej szkoły Żółtych Czapek), ale nastrój miejsca, wezwania z wież na modlitwy dźwiękami wydobywanymi z muszli, podesty do modlitwy na leżąco, młynki modlitewne, bezcenne rękopisy, liczne rzeźby, obrazy i zabytki rzemiosła artystycznego. Jest tu szereg świątyń: Gandantegczinlen süm, Cogczin dugan, Badmjogo süm, Dżüdijn süm, Gungaaczojlin süm, czy Megdżiddżanrajseg süm, w której znajduje się, odbudowany w 1996 roku, wysoki na 26,5 m. posąg Avalokiteśvary, zwany „Słuchający płaczów świata” lub „Kochające Oczy”, czteroramienny budda siedzący w pozycji medytacyjnej, trzymający w ręce malę (tybetański sznur modlitewny). Pamiętać należy, aby zwiedzać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Bardzo przygnębiające wrażenie robi ongiś jeden z największych mongolskich klasztorów – Ongi, gdzie były 4 uniwersytety i żyło 1000 mnichów. Klasztor w 1939 został zniszczony przez komunistów, 200 mnichów zabito, a resztę wcielona do komunistycznej armii. Aktualnie żyje tu tylko 3 mnichów, a spośród ruin odbudowano tylko jedną z 30 świątyń, z której roztacza się rozległy widok na dolinę rzeki, od której klasztor wziął nazwę.
Gwałtowne przyspieszenie cywilizacyjne widać w miastach, szczególnie w Ułan Bator, stolica kraju, położonej na wysokości około 1350 m n.p.m. w kotlinie otoczonej czterema masywami górskimi. Miasto liczy sobie ponad milion mieszkańców i chociaż na przedmieściach jest jeszcze dużo jurt, to w centrum dominują drapacze chmur ze szkła i stali. Ułan Bator zaczyna przypominać inne azjatyckie metropolie, takie jak Kuala Lumpur czy Seul. Początkowo miasto, a właściwie klasztor, nosiło nazwę Urga, ale w XIX w stało się ważnym centrum handlowym położonym na szlaku herbacianym prowadzącym z Chin do Rosji. Po I Wojnie Światowej miasto przechodziło z rąk do rąk: wojska chińskie, Azjatycka Dywizja Konna barona von Ungern-Sternberga i wreszcie mongolska armia Suche Batora, wspierana przez ZSRR. Na cześć tego ostatniego zmieniono nazwę miasta na Ułan Bator (dosł. "czerwony bohater"), a jego pomnik wznosi się na głównym placu Czyngis-chana (wcześniej Suche Batora). Dzisiaj na placu wznoszą się pomniki obu bohaterów, ponieważ wykonany z brązu olbrzymi pomnik Czyngis-chana zasiadającego na tronie został wkomponowany w gmach parlamentu zbudowany na miejscu dawnego mauzoleum Suche Batora, a konny pomnik Suche Batora stoi w centrum placu. Młode pary robią sobie zdjęcia na tle obu pomników. Plac otoczony jest ważnymi budowlami: Pałac Kultury i Nauki (w którym mieści się m.in. Galeria Mongolskiej Sztuki Współczesnej), gmach Teatru Opery i Baletu, nowoczesny wieżowiec Central Tower, wewnątrz którego mieszczą się sklepy światowych sieci takich jak Louis Vuitton i Armani, budynki giełdy i poczty. Jest to miejsce wielu oficjalnych uroczystości, festiwali, wieców oraz koncertów muzycznych. Tuż obok placu znajduje się ciekawe Narodowe Muzeum Historii Mongolii. Ułan Bator mogliśmy podziwiać także z restauracji na szczycie galerii handlowej oraz ze wzgórza Dzaisan, skąd roztacza się piękna panorama. U stóp wzgórza czołg, który uczestniczył w zdobyciu Berlina, jak nasz „Rudy”, a więc odśpiewaliśmy „Deszcze niespokojne potargały sad” razem z naszym przewodnikiem. Okazuje się, że „Czterej pancerni i pies” cieszyły się w Mongolii olbrzymią popularnością i piosenkę zna (i z nami śpiewało w różnych miejscach) bardzo dużo osób, w tym nasi kierowcy. Wieczorem kolacja w eleganckiej restauracji, w której hitem było danie pieczone na olbrzymiej płycie przez kucharza wykonującego przy tym żonglerkę przyrządami do przewracania surowców (mięsa, warzywa, owoce, przyprawy) wybranych przez nas ze „szwedzkiego stołu”. Znacznie mniejszym miastem był położony w sercu pustyni Gobi Dalandzadgad (ok. 20 tys.), z którego odlatywaliśmy do Ułan Bator, ale tu także widać zmiany. Nowe wieżowce, a w kawiarni, w której gasiliśmy pragnienie piwem, dekoracja bożenarodzeniowa.
Najciekawszą częścią naszej wyprawy była jednak przyroda, w końcu gros czasu spędziliśmy na stepie i półpustyni Gobi. Klimat jest tu ekstremalny. Temperatury mogą tu osiągać do + 40 ° C w lecie, w zimie do -40. My mieliśmy raczej umiarkowaną temperaturę. W stepie i na Gobi nie było takich dróg, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Można je nazwać wielopasmową drogą stepową (bo przecież nie polną). Każdy jeździ jak chce i sam nie wiem jak orientuje się w tej pustce. Jeździliśmy, oczywiście, samochodem z napędem na 4 koła, a jazda przypominała trochę rollercoastera przez wyskoki, rzucanie na boki itp. atrakcje. Trzeba było mocno się trzymać czegokolwiek, żeby nie uderzyć głową w karoserię. Samochody wzbijały tumany kurzu, w którym pędziliśmy ku nowym przygodom. Półpustynia Gobi, bo dużo na niej oaz, a miejscami porośnięta jest kępkami ostrej trawy, pożywieniem dla stad kóz, owiec, jaków, krów i dwugarbnych wielbłądów (baktrianów). Mieliśmy okazję przejechać się na takich wielbłądach przez piaski Gobi i zrobić spektakularne zdjęcia, także na piaskowych wydmach Molcog Els. Gdzieniegdzie napotykaliśmy jurty hodowców tych zwierząt, a nawet składaliśmy w takich jurtach wizyty. Ludzie byli bardzo przyjaźnie nastawieni i bardzo gościnni. Częstowano nas kumysem, serkami z mleka kobylego, wielbłądziego i owczego, a nawet specyficznym daniem, czymś w rodzaju serka, ale zrobionego z ... kożucha z mleka kobylego. Nawet smaczne. Byliśmy trochę atrakcją dla dzieci, a trochę i dla dorosłych. Jurty były wyposażone w panele słoneczne, anteny satelitarne, telewizory i lodówki. Dosyć to odległe od naszych wyobrażeń o dzikich stepach. Sami też spaliśmy w jurtach, bogato zdobionych i czasami nawet wyposażonych w piecyk (w górach). Spało się bardzo dobrze, tylko pod prysznic i do toalety trzeba było dreptać do specjalnego budynku. Wieczorami urządzaliśmy śpiewy, wzmacniane Czingis chanem. Niezapomniane chwile, gdy pod rozgwieżdżonym niebem w stepie czy na pustyni śpiewaliśmy na przemian z Mongołami. Dzięki Grzesiowi za nagranie kilku pieśni mongolskich. Zaskakujące jest, jak są różne, od gardłowych dźwięków poprzez zawodzenie po całkiem nam bliskie melodie. Fakt, że to zawsze my zaczynaliśmy śpiewy, ale Mongołowie bardzo szybko się włączali. Dotyczyło to nie tylko naszych kierowców, ale także klientów i obsługi restauracji przy „jurtowisku”. Odwiedziliśmy też wiele ciekawych i malowniczych miejsc. Wydmy Mongol Els, na które wybraliśmy się pieszo, a szczególnie Bajandzag, czyli słynne Płonące Klify. Byliśmy tam późnym popołudniem i mieliśmy okazję zobaczyć te klify faktycznie płonące w promieniach zachodzącego słońca. Formacje skalne porównywalne może z Parkiem Narodowym Arches (Łuków) w Górach Skalistych (USA). Miejsce to jest znane jako jedna z największych na świecie „kopalni dinozaurów”. To tutaj odnaleziono najwięcej skamieniałości kości i jaj dinozaurów, m.in. wiele szczątków velociraptorów, znanych z „Parku Jurajskim” Spielberga. Duże wrażenie zrobiła też wycieczka w głąb kanionu Jolyn Am, czyli Wąwozu Sępów. Maszerowaliśmy dnem wąwozu pomiędzy stromymi jego ścianami, przeskakując co jakiś czas strumyki i obserwując ruchliwe szczekuszki gobijskie. Niestety, nie zauważyliśmy żyjących tu dzikich owiec argali i koziorożców syberyjskich. Podziwialiśmy także naszego kierowcę, który musiał pokonywać wąskie gardła drogi lub wspinać się na strome górskie podjazdy.
Kuchnia mongolska opiera się na tłustym mięsie (głównie z barana, ale także z jaka, kozy, owcy, krowy lub konia) i nabiale. Powoli coraz większą rolę zaczynają odgrywać warzywa, do których zalicza się także ziemniaki. Bardzo popularne są buudze (pierogi z mięsem gotowane na parze), chuszury (placki z mąki nadziewane mielonym mięsem), cujwan (makaron zasmażany z mięsem i warzywami), czy zupy na wywarze z baraniny, czasem z kołdunami (jadłem taką na granicy z Rosją). Najbardziej oryginalny sposób przyrządzania baraniny spotkaliśmy na pierwszym naszym noclegu w jurtach. Duży garnek napełniano warstwami baraniny i rozgrzanych w piecu kamieni, a następnie gotowano to na płycie. Smakowało wybornie. Narodowym mongolskim napojem jest suute caj - herbata gotowana z mlekiem i solą, czasem jeszcze z dodatkiem tłuszczu zwierzęcego lub masła. Oczywiście, w jurtach króluje airag, czyli kumys, wzbogacony, dzięki fermentacji mleka klaczy o kilka procent alkoholu. W każdej jurcie stała plastikowa beczka, najczęściej niebieska, w której mleko fermentowało, ale trzeba było je regularnie ubijać. Poza tym, popularny jest aarul - zsiadłe mleko, odwodnione i wysuszone na słońcu i wietrze. Na szczęście, nie częstowano nas baranimi oczami, flakami czy surowym mięsem, co przez Mongołów uznawane jest za smakołyki. W sklepach można spotkać dużo produktów z Polski, sałatek (kupowaliśmy), konserw, kompotów i dżemów. W Ułan Bator można się wybrać do restauracji czy barów serwujących dania kuchni europejskiej, chińskiej, koreańskiej itp.
Podsumowując. Wyprawa egzotyczna, barwna i obfitująca w wiele wrażeń i przygód. Powtórka z historii, dzika przyroda, bezkresne stepy i pustynie, ale też spotkania z ciekawymi, przyjacielsko usposobionymi ludźmi. Ważne jest także, że przeżywaliśmy to w tak doborowej kompanii. Wspomnienia pozostaną na zawsze.

Marek Biziuk

Poprawiony: czwartek, 07 grudnia 2017 12:21