"Robin Hood" Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
piątek, 21 maja 2010 11:40

"Robin Hood"

 

Wszystko w najnowszym filmie o Robin Hoodzie jest z pozoru tak jak trzeba. Ubłocone średniowiecze, rycerze z ich wielkimi mieczami, szlachetny obrońca uciśnionych, który z łuku trafia muchę w locie i piękna lady Marion, jego ukochana.

altTylko czemu, zamiast ogryzać paznokcie ze zdenerwowania, chrapnęłam sobie w kinie parę razy?

Historia szlachetnego banity weszła na stałe do zbioru światowych ulubionych opowieści, obok mitów greckich, legendy o królu Arturze czy baśni Szeherezady, na zasadzie znacie? Znamy. No to posłuchajcie. Ja pierwszy raz zetknęłam się z nią, jakieś sto lat temu, w powieści… naszego Kraszewskego, choć teraz Robin Hood kojarzy mi się z ulubionym bohaterem mojego męża, czyli facetem w rajtuzach z komedii Mela Brooksa.

Robin Hood Ridleya Scotta nie chodzi w rajtuzach i nie jest dziedzicem majątku Locksley, tylko zwykłym łucznikiem w armii króla Ryszarda Lwie Serce, nieco cynicznym, pozbawionym złudzeń żołnierzem, który marzy tylko o tym, żeby szczęśliwie wrócić do domu. Przypadkiem wplątuje się w wielką politykę. Ratuje rycerzy angielskich przed Francuzami. Śmiertelnie ranny w potyczce rycerz Robin z Locksley powierza mu misję dostarczenia do Anglii królewskiej korony. Ma też powiadomić o śmierci rycerza jego żonę Marion i ojca oraz oddać im rodowy miecz. W Locksley sytuacja jest bardzo ciężka. Podły szeryf z Nottingham chce zagarnąć ziemię i zdobyć Marion. Robin, chcąc im pomóc, udaje dziedzica i stopniowo z cynicznego zawadiaki przekształca się w prawdziwego rycerza, który walczy w obronie ojczyzny.

W filmie można podziwiać wielu świetnych aktorów. Russel Crowe jako Robin jest męski i szlachetny (choć bardzo trąci gladiatorem). Cate Blanchet jak zwykle cudowna jako dumna lady Marion, stary sir Locksley to coraz bardziej nieziemski Max von Sydow.

Dla wielbicieli scen bitewnych i pojedynków wręcz taki film to raj. Rycerze wywijają mieczami, galopują na białych koniach po dzikich ostępach leśnych, wypuszczają tysiące strzał z łuków i zdobywają zamki. Twórcy filmu zadali sobie wiele trudu, by to wszystko pięknie wyglądało. Ja jednak zawsze od wojny wolałam pokój. Brak mi scen pomiędzy Robinem i Marion, bo ich rodzące się uczucie jest tylko leciutko zaznaczone, jakby z obowiązku. A przecież nawet w epoce wojen krzyżowych i rodzenia się demokracji w średniowiecznej Anglii ludzie jedli, spali, uprawiali pola, kochali się, rodziły się im dzieci. Wolałabym film o tym, jak Robin urządził się ze swą wesołą gromadką w lesie Sherwood, jak stopniowo przekonywał do swojej osoby dumną arystokratkę i jak się kochali, niż jak sprawnie władał mieczem. W kinie wciąż jednak króluje męski punkt widzenia świata.

gaina
Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 16:55