"Z pamiętnika położnej" - recenzja Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
sobota, 03 października 2015 10:13

 „Z pamiętnika położnej"- recenzja z serialu


Nie tylko dla pań

Oglądam nowy serial BBC i nie mogę się nadziwić. Takie straszne tematy jak narodziny człowieka nigdy nie były pokazywane w filmach! No chyba że w westernach, tylko że wtedy poród wymagał przede wszystkim nagotowania wielu olbrzymich garnków wody i przygotowania czystych prześcieradeł. Do dziś nie wiem, do czego była potrzebna ta woda.


Bohaterką serialu „Z pamiętnika położnej" (powstał na podstawie wspomnień Jennifer Worth, wydanych u nas niedawno pod tytułem „Zawołajcie położną") jest Jenny Lee. Dziewczyna z „dobrego domu" po zawodzie miłosnym (zakochała się nieszczęśliwie w żonatym mężczyźnie) podejmuje desperacką decyzję o pracy w najbiedniejszej dzielnicy powojennego Londynu, gdzie jedynym oparciem dla rodzących kobiet są... siostry zakonne.
Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, jak ciężko żyło się ludziom w Londynie wkrótce po wojnie. Wciąż wszystkiego brakowało, o antykoncepcji nie było jeszcze mowy, kobiety „nie pracowały" (tylko gotowały, opierały liczną rodzinę, często bez wody w mieszkaniu, nie mówiąc o pralce, i rodziły, co roku, kolejnego potomka, w domu, na własnym łózku). Szpital wciąż kojarzony był z umieralnią dla ubogich. Położne miały w obowiązkach przygotować ciężarne i ich skromne mieszkania do porodu. Mieszkały przy kościele i wzywane telefonem o każdej porze dnia i nocy, pędziły na rowerze w londyńską w mgłę. Wkrótce zresztą odkryto, że przysłowiowa mgła była tak naprawdę smogiem powstającym z milionów kominków, opalanych czym się da.
W serialu więc widzimy porody w całej ich krasie i okropności. Mnie samej czasami ciężko to oglądać, a cóż dopiero mojemu mężowi, który w chwilach narodzin naszych dzieci nawet w szpitalu nie mógł przebywać, taki wrażliwy. Od razu po odstawieniu mnie na oddział biegł do domu, by tam starymi, męskimi sposobami łagodzić napięcie. A położne w moich, „socjalistycznych" czasach... no cóż, siostrami miłosierdzia nie były.
Nie wiem, czy zazdroszczę dzisiejszym położnicom, czy bardziej im się dziwię, że przez cały czas na sali porodowej towarzyszą im ojcowie ich dzieci. Trzeba bardzo wierzyć w niezłomną miłość faceta, by założyć, że poród będzie dla niego cudem, a nie okropieństwem. Pokocha mnie jeszcze bardziej, widząc jaka jestem dzielna, a nie ucieknie gdzie pieprz rośnie, mówiąc, że „prysły zmysły", gdy zobaczy fizjologię zamiast magii?
W powojennym Londynie mężczyźni wciąż potrzebni byli tylko do wezwania położnej i opicia przyjścia na świat kolejnego potomka. Dlatego w serialu BBC poznajemy babski świat. Świat, w którym kobieta pomaga kobiecie – obcej, a przecież tak bliskiej po intymnych chwilach w czasie długich godzin oczekiwania i męki - wydać na świat potomka. W tych czasach ojciec był wpuszczany do pokoju położnicy, gdy wszystko było już uporządkowane. Zakrwawione prześcieradła zmienione i schowane, matka umyta, uczesana i leżącą równiutko pod kołdrą, a dziecko obwinięte tak dokładnie, że trudno je było zobaczyć.
Nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej dla nas, kobiet, że te czasy już minęły. Na pewno to dobrze, że tak wielki i ciekawy aspekt życia kobiet przestaje być tematem tabu.
Serial o położnej tak bardzo spodobał się widzom, że powstały już jego cztery sezony. Dawno już wyczerpały opowieści z książki Jennifer Worth. Ale akcja, oczywiście wciąż się rozwija. Poruszono już problem odbierania dzieci nieletnim matkom, walki z chorobami społecznymi, rasizmu, świadomego macierzyństwa i aborcji. Można być pewnym, że tematów nie zabraknie, bo dla każdej z nas rodzenie dzieci było bodajże najważniejszą sprawą w życiu. Dzięki brytyjskiemu serialowi odzyskuje swoją wagę.
Tylko co mam zrobić z mężem na czas emisji kolejnego odcinka?

 


Gaina
BBC

 

Poprawiony: sobota, 03 października 2015 10:19