Wojciech Pszoniak w "Poniatówce" Drukuj Email
Wpisany przez Barbara Witkowska   
piątek, 14 sierpnia 2009 11:08
Wojciech Pszoniak w „Poniatówce”

Błońska „Poniatówka” gościła w swoich progach wybitnego aktora filmowego i teatralnego pana Wojciecha Pszoniaka- aktora Starego Teatru w Krakowie, Teatru Narodowego i Powszechnego w Warszawie, który od 1978 r. nieprzerwanie gra na deskach teatrów Francji, Anglii, czy Szwajcarii. Artystę, który zasłynął tak znakomitymi rolami, jak : Jezusa w filmie „Piłat i inni” (1971 r.), Dziennikarza i Stańczyka w „Weselu (1972 r.), Moryca w „Ziemi obiecanej”(1974 r.), Maximiliana de Robespierre w „Dantonie” (1982 r.), Janusza Korczaka w „Korczak” (1990 r.), Nieznajomego w „Bracie naszego Boga” (1997 r.) i innych.

Laudacja, czyli wychwalanie mistrza

Żartobliwą laudację na cześć gościa - pióra Agnieszki Osieckiej - wygłosił dyrektor „Poniatówki” p. Dariusz Sitarski- a brzmiała ona m. In. tak: „Wojtuś Pszoniak to jest rozkoszny człowiek i każdy, kto go zna osobiście, o tym wie, a kto go nie zna , dowie się o tym prędzej, czy później”. „Te jego monologi, te skecze w „Egidzie”, to istne ciastka z kremem”… „ Pszoniak kocha nie tylko dobrze zjeść, ale i dobrze ugotować. Gdyby była katedra uniwersytecka, gdzie uczono by jakości życia, Pszoniak byłby tam profesorem, a jego piękna żona, Basia, wice”…

No a potem rozpoczęło się prawie 2 godzinne spotkanie , które z ramienia „Poniatówki” prowadziła p. Bożena Szymczak ,  w trakcie którego gość  zaznaczył, że mówi dużo, i to od wczesnego dzieciństwa, „ Bo już w I klasie podstawówki przyniosłem, w dzienniczku, do domu uwagę: Wojtuś jest gadułą” i mówił:

O aktorstwie

Wbrew pozorom, tak naprawdę to nie lubię opowiadać o sobie, bo żeby być aktorem, trzeba o sobie zapomnieć! Aktor skupiony na sobie nigdy nie będzie w stanie stworzyć dobrej roli, bo człowiek zajęty sobą nie ma czasu na innych. altNasz zawodowy problem polega też na tym, że równocześnie jest się i twórcą i dziełem  zamkniętym w pudełku własnego ciała. Ale to, że zostanę aktorem nie wszystkim wydawało się oczywiste! Proszę sobie wyobrazić, że zdając do warszawskiej szkoły teatralnej, nie przeszedłem nawet do II etapu.! Komisja, w której byli m.in. profesorowie Świderski, Perzanowska, Kreczmar zupełnie nie zwrócili na mnie uwagi i zgodnie  podpisali się pod diagnozą: „Brak warunków zewnętrznych, wady w wymowie, brak wrażliwości”.

Bolało tak, że w akcie desperacji  otworzyłem drzwi za którymi siedziała „ wysoka komisja” i wrzasnąłem co sił w płucach: „Niech wam się, k…., nie wydaje, że nie będę aktorem!”, po czym wsiadłem w pociąg i pojechałem do Krakowa, gdzie skończyłem Wyższą Szkołę Teatralną i od razu zacząłem grać u Swinarskiego w Starym Teatrze.

Swinarski mnie zresztą ukształtował  jako człowieka i aktora. U utwierdził mnie w moim myśleniu o ludziach i o świecie. Nie złamał , a umocnił-akceptując mój sposób myślenia!

O zawodowstwie

Nie czuję się jednak ” zawodowym aktorem”, bo cóż to znaczy?  Artysta nie może być „ zawodowy”. (No chyba, że jest rutyniarzem, a takich tez wielu w życiu spotkałem!) Zawodowy powinien być strażak, lekarz, pilot samolotu…Jestem tez aktorem, który bardzo wielu rzeczy odmawia. Mnie musi bić serce, żebym chciał cos zagrać! Chociaż też czasami się mylę. - Zagrania roli Robespierra  odmawiałem Wajdzie 3 razy, bo uważałem, że jest ona dla mnie za trudna. Kocham świat, wiedziałem, że jestem zupełnie inny, niż ten fanatyk rewolucji, ale to Wajda miał rację, że mnie wówczas przekonał do grania.

Gdy Wajda zaproponował mi rolę Korczaka, miałem twardy orzech o zgryzienia. Zło- łatwo zagrać, ale dobro- trudniej, bo jak? Wziąłem ze sobą korczakowskie „Dzienniki” z Getta i zamknąłem się z nimi na Korsyce. Czytałem tak długo, aż znalazłem klucz do tego człowieka. Zapuściłem brodę, spojrzałem w lustro „ Dobrze! Jestem do niego podobny. Uda się”…Bo aktor musi mieć taką osobowość, by mógł cechy granej postaci odnaleźć w sobie. Inaczej się nie da! Ja je wtedy odnalazłem. Ale to, że się składam z innych ludzi , takich którzy przeszli obok mnie, lub ja obok nich i mogłem sobie coś z nich uszczknąć, to nie znaczy, że nie jestem sobą! Życie daje człowiekowi szansę i od nas zależy, czy potrafimy ją wykorzystać.

O sztuce filmowej

altJestem człowiekiem radykalnym, tylko dlatego że mam bardzo  zdeklarowany pogląd na to, czym jest sztuka.

Sztuka nie jest produktem! Jest po to, by z człowiekiem „coś innego” się stało. By otarł się o jakąś tajemnicę bytu. Dziś nie mam telewizora, ale kiedyś jeszcze w rodzinnym domu w Gliwicach, z niecierpliwością czekałem na teatr TV, czy na Kabaret Starszych Panów, bo to była kultura wyższa, która docierała do każdego, najbardziej oddalonego, polskiego  domu. Bo taka była jej misja! Dziś-nie ma misji- jest produkcja!

Czasem przychodzą do mnie studenci z pytaniem ”co robić?”. Jestem za mądry, by dawać rady, ale mówię im „jeżeli kochacie to co robicie, musicie wybrać: Albo ładne samochody, domy, wyjazdy do Hiszpanii, albo to, co kochacie”. Ale podejmując się „bycia artystą”, człowiek też podejmuje ryzyko! Są artyści wielcy, a nieznani, wielu z nich zmarło w biedzie , chorobie i zapomnieniu…

Dziś w kinematografii jest walka o pieniądze na film, w związku z czym sztuka schodzi na plan dalszy- bo film musi się szybko zwrócić.  Jeszcze Wajda robi „Katyń”, ale młodzi już chodzą na inne filmy.

O wolności


Demokracji nie można kupić w kontenerze! Jest wolość „od” i wolność „do”- wtedy gdy człowiek, właśnie coś robiąc staje się wolny. W moim przypadku wolność polega na tym, że ” nie muszę”.

Tak się złożyło, że nie mam dzieci, nie musiałem więc brać ról tylko po to, by wyżywić  rodzinę. Mogłem sobie pozwolić na luksus robienia tego, co chcę, a nie , co muszę.

Nigdy też nie brałem seriali ,w rolach ciągłych, bo chciałem, by publiczność kojarzyła mnie ze mną, a nie z przysłowiowym „Klosem”, czy „Kurasiem”. Wielu młodych aktorów jednak gra w serialach po 6 lat tę sama rolę. Mają domy, samochody, ale nie czują „istoty zawodu” i najważniejsze gdzieś im ucieka.

O byciu aktorem obcojęzycznym

Ja nie miałem wyobraźni, co ze sobą  niesie granie w obcym języku - w dodatku w ogóle mi nie znanym! Miałem wprawdzie francuski w szkole, ale się go tam nie nauczyłem. Podjąłem  ryzyko grania po francusku, nie mając świadomości, ile mnie to będzie kosztowało. Początki były straszne.

W Paryżu grałem z Gerardem Depardieu, który w trakcie każdego spektaklu wypijał 3 l wina i zmieniał tekst, a ja znałem na pamięć tylko swoja rolę! Szwagierka - romanistka pomogła mi ją opanować i nauczyłem się tego fonetycznie  (bez rozumienia sensu francuskich słów). Kiedyś na 10 słów w zdaniu rozumiałem jedno, potem dwa, no a gdy doszedłem do rozumienia 7 na dziesięć słów- znaczyło to dla mnie, że”już rozumiem wszystko”.

Dziś-już  bez problemu gram  w Polsce, w Paryżu, Genewie,  Londynie.- No, ale gdyby człowiek ciągle nie przekraczał swoich możliwości, świat by się może nie rozwijał?

altO  Paryżu i Warszawie

Paryż kocham, bo żyję  tam najdłużej - od 1977 roku. Nie mogę sobie wyobrazić, bym nie mógł tam być i spotykać w sytuacjach codziennych np. Karlę Bruni, która jest nasza sąsiadką. Ale nie należy porównywać Warszawy do Paryża, bo nasza historia jest zupełnie inna.

Jestem Polakiem, wszystko co tu się  dzieje jest  mi w jakiś sposób bliższe. Dlatego dużo mnie boli! Zastanawiam się tez dlaczego w naszej kamienicy w Warszawie każdy np. ma inne drzwi, a w mojej kamienicy w Paryżu wszyscy mamy nawet podobne wycieraczki?

To inny świat! A właściwie dwa odrębne światy, między którymi nie chcę wybierać. Dlatego nie porównuję ich. Mogę porównywać ludzi.

Paryżanie - to ludzie zdystansowani, skupieni na sobie. Wiele czasu musi upłynąć, nim się z kimś zaprzyjaźnią! Ale potem są wierni, Polacy- nie! Potrafią obgadać, zachować się nielojalnie…Generalnie przyjaciół mam jednak wszędzie. W Anglii, Szwajcarii, Francji mam swoje środowisko artystów „ na poziomie”. Bo życie nauczyło mnie, by przyjaciół szukać właśnie na swoim poziomie.


Tekst i foto: Barbara Witkowska


Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 21:10