"Kwartet" - recenzja z filmu Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
piątek, 19 kwietnia 2013 12:56

„Kwartet" - recenzja z filmu

Starsza pani śpiewa

Pensjonariusze domu opieki dla starych muzyków przygotowują właśnie doroczną galę – występują dla wybranej (bogatej i snobistycznej, jak można przypuszczać) publiczności z najlepszymi swoimi partiami, aby zebrać pieniądze na dalsze istnienie placówki, zagrożonej bankructwem.

Reggie jest dumny z tego, że starzeje się z godnością. W domu opieki znalazł się dla chorego przyjaciela. Wciąż jest przystojny, ma jasny umysł, umie nawiązać kontakt z młodymi i rozmawiać z nimi na temat rapu – on, znakomity śpiewak operowy.

Joan (cudowna Maggie Smith) była wielką gwiazdą. Musi jednak wyprowadzić się z pięknego, londyńskiego mieszkania i z największą niechęcią zamieszkać w domu opieki, czekając na operację biodra. Znakomita i uwielbiana przed laty, nie ma teraz nic prócz kilku sztuk biżuterii i starych płyt ze swoim głosem. Jest samotna, przestraszona i zgorzkniała.

Tu zatrzymajmy się i zgadujmy. Będzie to film o okrucieństwie starości? Nie (choć nie ucieka od tematu nieuchronnych chorób i śmierci). To film o zawiedzionych nadziejach i zmarnowanym życiu? Nie, choć w „pewnym" wieku trudno uciec od rozliczeń z własnymi marzeniami i wyborami. Jest to film o ułudzie sławy i chwiały? Nie, chociaż przykre jest rozstawanie się z własnymi talentami i obserwowanie codziennych zmian w swoim ciele, niestety, nie na lepsze.

Otóż jest to film o miłości, tak właśnie! Okazuje się, że Reggae i Joan byli przed laty małżeństwem. Rozstali się wkrótce po ślubie i nigdy więcej nie spotkali, choć występowali na tych samych, słynnych scenach całego świata. To Reggae zawsze wycofywał się z przedsięwzięć, w których miałby wystąpić razem z byłą żoną. Nie mógł jej wybaczyć.

I teraz, po latach, to właśnie on próbuje namówić Joan do występu w gali dobroczynnej w kwartecie z opery „Rigoletto" Verdiego. Przed laty nagrali wspaniałą płytę z tym utworem. Joan jednak nie chce już śpiewać - boi się utraty głosu, pogardy krytyków i porażki.

Dlaczego warto zobaczyć „Kwartet"? Bo jest to film mądry, wzruszający, chwilami zabawny i pełen pięknej muzyki.

Nie wiemy, co nas spotka na koniec życia. Wolimy o tym nie myśleć. Starość się nam wydłuża. Raczej nie wylądujemy w domu podobnym do przedstawionego w „Kwartecie" (choć słychać w nim polską mowę – to obsługa jest polska). Czy uda nam się zachować entuzjazm Cissy? Urok Wilfa i mądrość Reggiego? Na pewno nie. Ale warto się starać. I chyba czas pomyśleć poważnie o tym czasie w życiu, o który nie prosiliśmy, ale którego raczej nie unikniemy (chyba, że jesteśmy wybrańcami bogów i umrzemy młodo).

I jeszcze jedno. Występuje tam cała plejada znakomitych, starych aktorów angielskich, którzy starzeją się zgodnie metryką. Brak botoksu i operacji pozwala im odtwarzać normalnych ludzi a nie alienów.

I jeszcze jedno. „Kwartet" to debiut reżyserski Dustina Hoffmana. Ten znakomity aktor amerykański skończył niedawno 76 lat. Podziwiam go za ten późny debiut, tak samo jak za niezapomniane role. Zbuntował się przeciwko starości, spróbował czegoś nowego i udało mu się to znakomicie.

Dystrybucja: Best Film.

Gaina

Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 17:47