Barką po Irlandii Drukuj Email
Wpisany przez Zofia i Stefan Zubczewscy   
wtorek, 02 czerwca 2009 21:30
Urlop na barce w Irlandii

Byliśmy już na dwóch rejsach barką po Francji. W zeszłym roku zapragnęliśmy popłynąć rzeką Shannon, która przecina centrum Szmaragdowej Wyspy, wijąc się wśród malowniczych łąk.

 

altNasz rejs zaczął się w Ballinamore, miejscowości położonej na północny – zachód ok. 160 km. od Dublina, nad kanałem łączącym dwie duże rzeki Irlandii: Shannon i Erne. Tu z firmy Locaboat wynajęliśmy ośmioosobową barkę, podnieśliśmy na niej polską banderę i wyruszyliśmy na południe. 


Pływający dom.

Barka ma 15 metrów długości. Znajduje się na niej wygodny salon połączony z dobrze wyposażoną kuchnią i sterówką. Z salonu korytarzyk prowadzi w stronę dziobu. Po prawej stronie i w dziobie znajdują się cztery dwuosobowe sypialnie, każda z umywalką, a po lewej dwie kabiny prysznicowe i dwie ubikacje. Sypialnie przykrywa rozległy pokład, na którym można leżeć, siedzieć, słowem zażywać świeżego powietrza. altBarkę prowadzić może każdy, po krótkim przeszkoleniu w porcie. Ponadto barka w momencie wynajęcia zatankowana jest „pod korek” ( po zakończonym rejsie płaci się za zużyte paliwo), ma pełne zbiorniki wody, pełne butle z gazem ( do kuchni) oraz puste szambo. W trakcie tygodniowego rejsu trzeba tylko uzupełniać zapasy wody i usuwać nieczystości, co jednak nie stanowi żadnego problemu. W kapitanacie portu kupiliśmy mapę „Navigational Guide” (za 15 euro), która oprócz szkicu samej drogi wodnej ze wszystkimi śluzami i mostami, zawierała opisy portów i przybrzeżnych atrakcji. Wiedzieliśmy zatem, które przystanie są płatne, a które nie, gdzie można nabrać wody (w bardzo wielu portach), opróżnić szambo czy umyć się pod „normalnym” prysznicem, albo zwiedzić prehistoryczny dół lub równie starą kupę kamieni, czyli obiekty, które są najcenniejszymi zabytkami Irlandii.

Zieleń i kwiaty

Przyroda Irlandii całkowicie nas zaskoczyła. Rosną tam te same drzewa i chwasty co w Polsce, ale są trzy razy bardziej dorodne niż u nas. Domy zaś otaczają śródziemnomorskie krzewy obsypane bajecznie kolorowymi kwiatami, a nawet palmy. Na wyspie bowiem zim praktycznie nie ma. Lato jest długie, ciepłe z częstymi opadami deszczu co sprawia, że rośliny rosną tam niczym oszalałe.

Wieś irlandzka wygląda jak świeżo wysprzątana. Nie widać starych domów. Gospodarstwo to przeważnie pałacyk otoczony przystrzyżonym trawnikiem, a dalej zielonymi pastwiskami, po których łażą kremowe krowy oraz owce z czarnymi pyskami. Płynęliśmy zatem przez tę bajkowo sielską krainę, podziwiając nie tylko widoki, ale i sposób w jaki Irlandia wykorzystała unijne pieniądze.

alt droga wodna resize
śluza wieś

Jak wyglądała przed przystąpieniem do Unii Europejskiej można się domyśleć oglądając miasteczka. Przy centralnej ulicy takiego miasteczka stoją ciasno jedna przy drugiej stare, małe, biedne kamieniczki do złudzenia przypominające domy znane z filmów o Dzikim Amerykańskim Zachodzie. W kamieniczkach są sklepiki i obowiązkowo puby z piwem Guinness. W piątki i soboty można tam posłuchać muzyki (przeważnie na żywo) a ulica wypełnia się rozbawionymi mieszkańcami. Irlandczycy to przemili ludzie: uczynni i pogodni. Ich pierwszą reakcją na widok obcego człowieka jest uśmiech. A gdy zauważą grupkę bezradnie rozglądających się turystów, podchodzą i pytają w czym mogą pomóc.alt

Wokół starego centrum miasteczek rozpościera się nowa „unijna” Irlandia. To piękne dzielnice willowe, parki z dróżkami do biegania i jazdy na rowerze oraz wielkie domy towarowe.

Na naszej trasie nie spotkaliśmy zabytków do zwiedzania. Kościółki były skromne, przeważnie pozamykane. Niegdysiejsze celtyckie twierdze oraz późniejsze chrześcijańskie klasztory były drewniane, nie przetrwały do dzisiaj. Chcieliśmy bardzo zobaczyć przynajmniej jedną megalityczną budowlę z epoki kamiennej. W przewodnikach jest napisane, że rozsiane są one po całym kraju. Niestety nie udało nam się. Wyczytaliśmy co prawda, że na jeziorze Lough Key, przez które przepływaliśmy, i które opisywane jest jako najpiękniejsze w Irlandii znajduje się półwysep oddzielony od lądu głębokim, wykopanym przez ludzi dołem. Otóż ten dół, a raczej fosa, ma ponad trzy tysiące lat i świadczy o tym, że na brzegu znajdowała się twierdza, niestety drewniana więc nic z niej nie zostało. Jednak od strony wody nie mogliśmy doń dojść, gdyż brzegi ogromnego Lough Key są niedostępne. W toni wodnej unosi się gęste zielsko, w którym wytyczony jest szlak dla barek. Od brzegu widać szeroki pas sitowia i trzciny. Wśród tego wszystkiego leniwie pływają łabędzie z łabądkami i kaczki z kaczuszkami. Kto zboczy z trasy – utknie w „kapuście”. Przycumować można tylko w portach, a czasem też przy palach (rzucając kotwicę), na otwartej wodzie. Pod koniec rejsu obejrzeliśmy jednak ruiny, co prawda nie bardzo stare. Był to Crom Castle, zamek z kamienia wybudowany w 1610 i zniszczony przez pożar 150 lat później. Zostały po nim romantyczne ruiny otoczone wystrzyżonym trawnikiem i ławeczkami dla turystów. Oglądaliśmy go o godz.22, gdyż w lecie o tej porze w Irlandii słońce dopiero chyli się ku zachodowi, choć księżyc już świeci na niebie. Łatwo w takiej scenerii uwierzyć, że pod niedalekim, olbrzymim dębem tańczą druidzi.

Puby i sklepy

Chyba nie ma w Irlandii miasteczka bez pubu. Nawet w najmniejszej na naszej trasie miejscowości Roosky, gdzie dostrzegliśmy tylko trzy domy skupione wokół przystanku autobusowego oraz most, wprost z portu wyszliśmy na pub. W pubach panuje staroświecka atmosfera i oczywiście podają piwo guinness – najsłynniejsze piwo irlandzkie. Jest to ciemny, prawie czarny trunek o ciężkim słodko – gorzkim smaku. Ten niepowtarzalny kolor i smak bierze się stąd, że do produkcji używany jest częściowo palony słód jęczmienny z domieszką słodu pszenicznego. Guinnessa należy nalać tak, aby na jego ciemnej powierzchni powstała gęsta, długo utrzymująca się, śnieżno biała piana grubości około centymetra.

Są cztery rodzaje guinnessa. W pubach podają zazwyczaj Guinness Draught, który ma 4,2 % alkoholu, a jednak różnie smakuje. Zależy to od temperatury (powinna być umiarkowanie niska. Jeśli piwo jest bardzo zimne lepiej poczekać aż nieco się zagrzeje, wtedy lepiej smakuje) i od tego jak długo stało w otwartej beczce. Oczywiście najlepsze jest z beczki świeżo rozpoczętej. Takie jest pyszne: słodycz złamana goryczką, w dodatku zawierająca o 190 kalorii mniej niż normalne piwo jasne. Duże kosztuje ok. 2,5 euro ( to najniższa cena )

Prócz tego piwa są jeszcze trzy jego rodzaje: Extra Stout zawierający 5% alkoholu i 11,67 % brzeczki. W piwie tym niepowtarzalne cechy guinnessa: słodycz i gorycz są jeszcze bardziej wyraziste, ale komu ich mało, kto chce je poczuć jeszcze lepiej niech wypije Foreign Extra Stout – 7,5 % alkoholu oraz 14,48 % brzeczki. Za najlepszy uchodzi Guinness North Star. Podawany jedynie w muzeum Guinnessa urządzonym w Dublinie w starym browarze. To piwo jest właściwie czarne, gęste, o intensywnym smaku.

W pubach można też zjeść obiad, ale tylko w porze lunchu. Wieczorem podawane jest jedynie piwo. Przeważnie gotowaliśmy posiłki na barce, lecz spróbowaliśmy również irlandzkiej kuchni. Smakował nam łosoś pieczony na ruszcie lub duszony z różnymi sosami. Podobnie przyrządzany był drób. Nie trafił nam się nieudany sos chili, ale tradycyjne obiadowe danie irlandzkie, czyli wołowina w warzywach nie przypadła nam do gustu. „Drugie danie” w lokalu kosztuje od 10 do 13 euro.

altW dużych magazynach są półki zapełnione polską żywnością z polskimi etykietami (ale nie są tańsze niż analogiczne produkty irlandzkie). W Dublinie widzieliśmy polskie sklepy, przy których działały jadłodajnie z polskim jedzeniem, tam posiłki były bardzo tanie. Zjeść można było np. flaki. Z irlandzkich wyrobów warto spróbować chleba pieczonego na sodzie i dżemów firmy Baxter. Jest to lokalna firma istniejąca od 1860 roku, produkująca dżemy o niezwykłym składzie np. imbirowo – rabarbarowy.altTrzeba uważać przy zakupie wódki, a najlepiej w ogóle jej nie kupować gdyż jest bardzo droga. Litrowy Smirnoff tylko 38 procentowy kosztował nas aż…… 30 euro.


Dublin

Po tygodniowym rejsie barką zatrzymaliśmy się na trzy dni w Dublinie. Mieszkaliśmy w centrum, w dwugwiazdkowym, całkiem przyzwoitym hotelu z obfitym śniadaniem. Doba w dwuosobowym pokoju kosztowała 100 euro.

Zwiedzanie Dublina to sprawa dziecinnie prosta. Wykupuje się bilet na specjalne piętrowe autobusy „Hop on - Hop off”. Jeżdżą one po pętli trasą wyznaczoną tak, że zatrzymują się przy wszystkich zabytkach Dublina. Można na przystanku wysiąść coś zwiedzić, a potem wsiąść i pojechać dalej.

Dublin założyli Wikingowie u zarania IX wieku. Jest to miasto niskich domów, miłych ludzi ( na ulicach przeklinających słyszeliśmy tylko Polaków) i przedziwnej akustyki. W dzień panuje hałas większy niż można się spodziewać, na pewno większy niż w Warszawie. I poprzez ten cały zgiełk przebija się od czasu do czasu pojedynczy, przenikliwy krzyk mewy. Mewy panują w powietrzu, gołębie chowają się przed nimi po kątach, innych ptaków nie widać.
altW Dublinie, oprócz muzeów i zabytków architektonicznych, koniecznie trzeba odwiedzić Temple Bar dzielnicę malutkich, starych pubów. Życie zaczyna się tam po 20. Wąskie uliczki wypełniają się turystami oraz miejscową młodzieżą. Tam trafiliśmy na zespoły wykonujące tradycyjne pieśni oraz tańce irlandzkie. Grają one w lokalach, ale także pod gołym niebem. Na ulicy naszą uwagę przykuł zespół, w którym liderem był skrzypek, wysoki blondyn o wyglądzie robotnika budowlanego. Wydawało nam się, że wykonuje muzykę jaką irlandzki chłopak „wyssał z mlekiem matki”. Zaskoczyło nas, gdy w przerwie zapytał kolegów z zespołu: – Co teraz gramy chłopaki?
Oczywiście zapytał po polsku.

Zakupy pamiątek są równie łatwe jak zwiedzanie miasta. W Dublinie są specjalne sklepy całe zielone (zieleń to narodowy kolor Irlandii) wypełnione owieczkami i różnymi wyrobami ozdobionymi koniczynką przeznaczonymi dla dorosłych i dla dzieci. W muzeum Guinnessa jest sklep (raczej drogi) z koszulkami, krawatami, szklankami, torebkami itp. z napisem „Guinness”. Panie z naszej załogi, które skończyły jakiś czas temu 30 lat, pokupowały sobie buty (ceny porównywalne z polskimi, ale jest ich większy wybór, zaś fasony wygodniejsze niż przeważnie u nas, bo szersze w palcach) i zachwycone były zaopatrzeniem sklepu Marks and Spencer.

altKoszty

Podróż:

Bilet na samolot w obie strony z Warszawy do Dublina kosztował ok.700 PLN za osobę. Mikrobus dla ośmiu osób z Dublina do Ballinamore i z powrotem zarezerwowany i opłacony w Warszawie kosztował 471 Euro.

Wynajęcie barki na tydzień 3059 euro, czyli ok.380 euro za osobę. Karty z chipem do obsługi śluz i opróżniania szamba (2 szt. 10 punktowe i 1 szt. 20 punktowa ) kosztowały 24 Euro. Wykorzystaliśmy prawie wszystkie punkty.

Gdzie wynająć barkę: www.punt.pl lub tel.0-22-4468380 to w Polsce, albo bezpośrednio u armatora www.locaboat.com

Dobra rada:

Warto zabrać z Polski makaron, gotowe sosy do niego, przyprawy, trochę wędlin i serów najlepiej paczkowanych oraz (co ważne ) ubranie chroniące przed deszczem. Byliśmy w Irlandii w lipcu – codziennie padało.

 

Tekst - Zofia Zubczewska
Zdjęcia – Stefan Zubczewski








Poprawiony: wtorek, 07 stycznia 2014 12:59