Barką wokół Berlina |
Wpisany przez Z i S Zubczewscy | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||
sobota, 02 czerwca 2012 10:38 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Barką wokół Berlina
Już drugi raz płynęliśmy barką przez Brandenburgię. Dwa lata temu wybraliśmy szlak biegnący na północ, w kierunku największego jeziora w tym regionie – Müritz. Tym razem popłynęliśmy na południe. Chcieliśmy z wody zobaczyć Berlin oraz Poczdam. Płynęliśmy sześć dni, od 12 do 18 maja 2012 roku, pokonaliśmy około 200 km. Zimny maj Nasza barka miała trzy kabiny, każda z łazienką (sedes, umywalka i prysznic), kuchnię (zlewozmywak, gazowa dwupalnikowa kuchenka z piekarnikiem, lodówka, wystarczająca liczba garnków, talerzy i sztućców itp.) i salon z kanapą oraz wygodnym stołem.
Na dworze było zimno i wietrznie (patrz zdjęcie poniżej jak Babcia Zosia się poświęca) lecz w salonie cieplutko, gdyż włączyliśmy kaloryfery. Płynęliśmy rzeką Hawelą, która przecina Brandenburgię, a w pobliżu Berlina została w latach 50. przekształcona w drogę wodną opływającą Berlin Zachodni. Wyszliśmy z portu w Fűrstenbergu, gdzie Locaboat (płynęliśmy barkami tej firmy) ma swoją bazę, i zmierzaliśmy do Ketzin. Brandenburgia bardzo przypomina nasze Mazury, lecz nie jest taka sama. Kwitły właśnie kasztany, bzy i rododendrony. Rzadko mijaliśmy innych wodniaków. Sezon turystyczny jeszcze nie zaczął się na dobre. Spotykaliśmy jednak dużo barek towarowych 50. i więcej metrowych. Uprzedzono nas o tego rodzaju transporcie. Wiedzieliśmy, że musimy mu ustępować. Barki zawodowe mają bezwzględne pierwszeństwo tak na kanale, jak i w śluzach. Jednak było ich mało, nie utrudniły nam rejsu a wyglądały swojsko – jedna niosła na burtach nazwę Bydgoszcz, inna Wrocław. Mieliśmy ciekawe spotkanie z niemiecką, raczej małą, pokraczną jednostką o nazwie „Wilhelm” . Wiozła ona na pokładzie samochód campingowy. Pani z „Wilhelma” zawołała do nas: „Nie wiecie, gdzie tu jest stacja benzynowa?” Nie wiedzieliśmy, my nie tutejsi…choć bardzo nas zafrapowało czy paliwo potrzebne było barce, czy camperowi. Mariny i śluzy Szlak do Berlina jest łatwy. W kapitanacie dostaliśmy przewodnik, napisany niestety tylko po niemiecku ( a lepiej nam idzie po angielsku). Jednak bez trudu odnajdywaliśmy w nim mariny. Okazało się, że nie jest ich wiele. Podczas sezonu turystycznego musi być problem z zacumowaniem w porcie i z dostępem do mediów czyli prądu, bieżącej wody oraz szamba. Na barce są dwa zbiorniki: na pitną wodę, którą zużywaliśmy również w łazienkach i na ścieki. Płynęliśmy w sześć osób więc wodę musieliśmy tankować dwa razy i również dwa razy opróżniać nasze szambo. I z tym ostatnim były problemy. Miejsc gdzie można wypompować ścieki jest naprawdę mało na tej trasie. Zatem rada: bierzcie wodę i opróżniajcie szambo ile razy będziecie mieć okazję, nawet gdy nie jest to konieczne. Woda jest tania, a za ścieki płaci się od objętości.
Pierwszą noc spędziliśmy w marinie w Zehdenick. Za nią była śluza w której utknęliśmy na 50 minut. Musieliśmy czekać na pchacz, który pchał barkę ze złomem. Za śluzą wpłynęliśmy do kanału, Hawela została obok, płynęła równolegle do naszej trasy. Drugą noc spędziliśmy w Oranienburgu, miasta z najstarszym w Brandenburgii kompleksem pałacowym, wybudowanym w XVII wieku przez elektora Fryderyka III, który został koronowany na pierwszego króla pruskiego, jako Fryderyk I. W XX wieku w Oranienburgu wybudowany został jeden z pierwszych, ale wzorcowy obóz koncentracyjny o nazwie Sachsenhausen. Była to pierwsza z serii pamiątek po białej i czarnej historii Niemiec. Stykaliśmy się z nimi w każdym mieście.
Półtora dnia w Berlinie W Füsterbergu powiedziano nam, że na wpłynięcie do Berlina barką trzeba mieć specjalne uprawnienia. Nie mieliśmy takich uprawnień (mieliśmy motorowodne na motorówki 12 m kw. i moc silnika 50 KM). Wszędzie poza Berlinem (także w Niemczech) pływanie barkami nie wymaga żadnych patentów. Zapytaliśmy więc co się stanie jeśli policja zatrzyma nas. Usłyszeliśmy, że powie halt, nie przepuści nas do miasta. Pomyśleliśmy, że zaryzykujemy, a jak nas złapią to najwyżej zawrócimy. Zaczęliśmy dokładnie przyglądać się na mapie, ustalając jak by tu popłynąć w sposób nie rzucający się w oczy policji. I cóż się okazało? W Berlinie nie ma marin dla barek. Można przycumować, ale na chwilę, nocleg jest wykluczony. Popłynęliśmy zatem do mariny znajdującej się w podmiejskiej dzielnicy Spandau ze stacją metra, położonej przy cytadeli z XVI wieku, perle ówczesnego budownictwa, gdzie w XX wieku było więzienie dla zbrodniarzy hitlerowskich. Spandau bowiem w Berlinie podzielonym na strefy po drugiej wojnie światowej znalazło się pod kontrolą Brytyjczyków. W marinie mieliśmy podłączenie do prądu - mogliśmy zatem podładować telefony i wysuszyć głowy suszarkami; wodę – dolaliśmy do zbiornika. Nie mogliśmy jednak opróżnić szamba, nie było takiej możliwości. Musieliśmy zawrócić do wcześniejszej mariny by to zrobić. Nie kosztowało to mało, bo 5 euro za minutę ssania (ok.100 litrów). Trwało 3 minuty.
Tylko półtora dnia mogliśmy przeznaczyć na zwiedzanie Berlina. W piątek wieczorem musieliśmy bowiem dopłynąć do Ketzin, kolejnej bazy Locaboat, a po drodze czekał na nas Poczdam. Kupiliśmy całodobowe bilety na metro (6,30 euro za sztukę) i ruszyli na stolicę Niemiec. Zwiedziliśmy najważniejsze miejsca: Reprezentacyjną aleję Unter Der Linden wysadzoną lipami i kończącą się na Bramie Brandenburskiej. Za nią skręciliśmy do Reichstagu odnowionego, poszliśmy do Charlottenburga, siedziby królów Prus. Pojechaliśmy w drugi koniec miasta, żeby odwiedzić Plac Aleksandra – centrum Berlina Wschodniego. Wszyscy kiedyś byliśmy na tym placu, chcieliśmy więc zobaczyć jak wygląda teraz. Prawie się nie zmienił, choć oczywiście są teraz inne sklepy niż w czasach NRD. A w centrum kram z radzieckimi czapkami wojskowymi i innymi pamiątkami po ZSRR. W ogóle Berlińczycy starają się zarobić na niedawnej przeszłości. Pod Bramą Brandenburską można na przykład zrobić sobie zdjęcie z amerykańskim, czarnoskórym żołnierzem a także żołnierzem radzieckim. Nieco dalej rzucają się w oczy wielkie białe krzyże, postawione na pamiątkę ofiar muru berlińskiego, czyli tych którzy zostali zastrzeleni podczas próby przedostania się na zachodnią stronę Berlina. Zanotowano 100 takich ofiar. Krzyży postawiono dziewięć. Na pawie każdym obok tabliczki z nazwiskiem wisi puszka po konserwie z napisem: prosimy o datki na kwiaty. Naprawdę żałosny to widok. Czwartek przeznaczyliśmy na dotarcie do Poczdamu i zwiedzenie miasta, a piątek na drogę do Ketzin, do ostatniej naszej mariny. W niej do godziny ósmej w sobotę musieliśmy zdać barkę. Zamówiliśmy busa taksówkę, która zawiozła nas z powrotem do Fürstenbergu (120 euro), gdzie zostały nasze samochody.
Do Poczdamu dopłynęliśmy przez bardzo malownicze rozlewiska. Pojawiły się na nich tratwy, tak charakterystyczne dla Brandenburgii. Są to drewniane domki osadzone na platformach i unoszące się na pływakach, do których przyczepiony jest silnik. Domki były różnej wielkości i o różnej elegancji. Od czasu do czasu mijały nas konstrukcje własnego pomysłu, na przykład przyczepa samochodowa umieszczona na platformie. Albo budka z dykty też na tratwie – oj, nie wyglądała ona pięknie. Była też tratwa z kabiną zrobioną z …Trabanta.
Poczdam to miasto gdzie wszędzie jest blisko choć chodzi się dużo, gdyż samo zwiedzenie Sanssouci, letniej rezydencji Fryderyka Wielkiego, zajmuje cztery godziny z okładem. Wszystko na piechotę od Oranżerii przez Pawilon Chiński do Nowego Pałacu. Król miał lepiej. Jego wożono powozem, także na herbatę do Pawilonu. Po opuszczeniu Sanssouci poszliśmy na obiad do restauracji specjalizującej się w kuchni niemieckiej. Zamówiliśmy kotlety wieprzowe z fasolką szparagową, golonkę z kapustą, kiełbasy smażone, kaszanki i kiszki wątrobowe też z patelni. Smaczne, obfite i tłuste. Do tego piwo miejscowe „normalne” oraz wiśniowe, wbrew naszym oczekiwaniom niesłodkie. Spróbujcie koniecznie w Poczdamie tego piwa. Rano ruszyliśmy do Ketzin. Postanowiliśmy, że obiad zrobimy sobie na barce, aby zużyć zapasy, które przywieźliśmy z Polski. Najpierw jednak poszliśmy po świeże pieczywo do miejscowego super marketu. A przed marketem wielki rożen. A na rożnie kurczaki i golonka, a obok sałatka kartoflana. Nakupowaliśmy więc wszystkiego dużo dla sześciu osób za 19 euro i zjedliśmy pożegnalny, niemiecki obiad.
Tekst: Zofia Zubczewska (Babcia Polka)
Zdjęcia: Stefan Zubczewski (Zrzędliwy Dziadek)
Warto wiedzieć wybierając się w rejs !!!
Nasza barka Barkę Penichette 1180, należącą do Locaboat Holidays wyczarterowaliśmy w polskiej firmie „Punt”, adres WWW.punt.pl Telefon: +48 22 446 83 80. Koszt wynajęcia na tydzień – niski sezon 1715 euro za tydzień, a w wysokim sezonie nawet 3122 euro za tydzień. Nasza barka miała trzy kabiny z łazienkami, salon i w pełni wyposażoną kuchnię. Mariny Postój w portach jest płatny. Koszty są różne. Oto przykładowe ceny: Marina w Oranienburgu:2 euro od osoby, 3 za prąd, 12 za długość barki (1 euro za metr). Razem 27 euro. Gdybyśmy chcieli korzystać z prysznica na lądzie to musielibyśmy wykupić żetony po 1 euro za trzy minuty ciepłej wody. Toalety były za darmo. W Poczdamie w marinie zapłaciliśmy 33.30 euro choć nie opróżnialiśmy szamba gdyż nie było takiej możliwości ponieważ pompa działa tam tylko w niektóre dni (jeśli będziecie tam cumować na noc, to pamiętajcie o tym) i nie korzystaliśmy z prysznica poza barką. To był najdroższy port. Przestroga Płynąc z Fürstenbergu do Ketzin (lub odwrotnie) korzystajcie z każdej okazji nabrania czystej wody, a zwłaszcza opróżnienia szamba, nawet jeśli nie jest to konieczne. Zakupy Duże super markety są w każdym mieście. Wszędzie też są sklepy z pieczywem – smacznym zresztą. Polecam bułeczki ziemniaczane. Warto poszukać rzeźnika, aby kupić na wagę kiszkę wątrobową, którą nazywaliśmy swojsko „palantówą”. Jest tych kiszek mnóstwo rodzajów od takiej, w której wyczuwa się kawałki mięsa oraz wątróbki po maziste. Wszystkie pyszne (chyba że ktoś nie znosi wątróbki). Cena do 15 euro za kilogram. Na prezenty kupiliśmy wino. Oto przykładowe ceny: Chianti – 1,99 euro za butelkę; Chardonnay kalifornijskie – 1,89 euro; Trebbiano D’Abruzzo rozprowadzane przez sklepy bio – 2,29 euro. Mozelskie Lieblich, jeden litr – 1,99 euro. Kupowaliśmy też ei piker – niemiecki przyrząd do nakłuwania skorupek jajek przed gotowaniem. Dzięki temu przekłuwaniu skorupki nie pękają w gorącej wodzie. Rzecz jest mała ale nie tania – płaciliśmy po 10 euro za sztukę za cacko wykonane ze srebrnego metalu i czarnego plastiku. Fryderyk Wielki Rejs z Fűrstenbergu do Ketzin można nazwać rejsem przez pałace związane z postacią Fryderyka II Wielkiego, króla Prus, który rozpoczął rozbiór Polski. Pałac w Oranienburgu wybudowali jego pra-pra dziadkowie. Berliński pałac - Charlotenburg jest dziełem dziadka Fryderyka Wielkiego – Fryderyka I Pruskiego, który nazwał tak to miejsce by uczcić pamięć swej zmarłej żony, Zofii Charlotty Hanowerskiej. Sanssousi, rokokowy pałac w Poczdamie wybudowany został według projektów samego Fryderyka II Wielkiego. Mieszkał w nim i rządził z tego miejsca, tam jest jego grobowiec, obok grobów ukochanych psów. Po upadku Trzeciej Rzeszy trumnę z jego prochami wywieziono w głąb Niemiec, aby nie wpadła w ręce Armii Czerwonej, ale sprowadzono ją już z powrotem.
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Poprawiony: wtorek, 07 stycznia 2014 16:20 |