"Jane Eyre" - recenzja Drukuj Email
Wpisany przez Gaina   
piątek, 21 października 2011 10:02

"Jane Eyre" - recenzja

Nie idź na ten film bez kilku chusteczek. Nawet, jeśli znasz książkę Chartotty Bronte na pamięć (tak jak ja) i widziałaś jakiś milion jej ekranizacji, to i tak będziesz płakać. Bo to książka i film o prawdziwej miłości, a więc takiej, której nieodłącznym składnikiem jest cierpienie.

altReżyser tego filmu (Cary Fukunaga) zaufał autorce nieśmiertelnej love story i przedstawił wiernie dzieje dzielnej dziewczyny, która potrafi kochać, ale nie utraci też poczucia własnej godności. Nic nie jest w stanie złamać jej ducha. A jest nieładna. Naprawdę. Nie kryguje się. Nie jest pięknością nawet w oczach uwielbiającego ją mężczyzny. To znaczy, że napisała ją kobieta. Opowieści o braterstwie duszy trafiają tylko do kobiet. Mężczyźni wolą duże biusty.
Jeśli jeszcze któraś z babć tego nie wie, Jane, bohaterka opowieści, jest sierotą, wychowywaną przez podłą ciotkę. Do opieki nad ubogą krewną zmusił ją umierający mąż, ale ciotka z miejsca znienawidziła dziewczynkę, bo przeciwstawiała się jej rozpieszczonemu i okrutnemu synowi. Oddała więc Jane do upiornej szkoły, w której cierpiała głód, zimno i prześladowania ze strony psychopatycznych nauczycielek. Nic jednak nie potrafiło złamać jej ducha i woli życia. Ani przekonywania, że ma zły, grzeszny charakter, ani bicie, ani śmierć jedynej, zakatowanej przyjaciółki. Jane opuszcza szkołę jako zasadnicza, pewna swej wartości, dobrze wykształcona guwernantka. Trafia do dworu pana Rochestera, który wychowuje córkę swej francuskiej kochanki. Thornhill to prawdziwie gotycki dwór, malowniczo położony wśród ponurych wrzosowisk, w którym nocą słychać jęki, zawodzenia i płacze. Ale dla Jane to i tak niebo na ziemi, szczególnie, gdy pojawia się właściciel majątku, pan Edward Rochester. Pociągający, urokliwy, tajemniczy. Jane zakochuje się bez pamięci, ale odzyskuje rozum, gdy okazuje się… Może jest choć jedna babcia, która nie wie, co będzie dalej, więc o tym nie napiszę.
Powiem jednak, dlaczego ja kocham tę powieść. Bo jest napisana przez kobietę, która nie udaje mężczyzny, tylko patrzy na życie z kobiecego punktu widzenia. To znaczy pisze, jakie Jane miała sukienki (dwie, jedną czarną na co dzień i jedną szarą od święta). Podkreśla, że była nieładna. Nie zakompleksiona, nie niedoceniająca się, tylko naprawdę nieładna. Wyraża się tak o niej nawet pan Rochester, śmiertelnie zakochany w Jane. Ja przeczytałam tę książkę w dzieciństwie i ukształtowała mnie na resztę życia. Do dziś żyję w przekonaniu, że uroda nie jest najważniejsza, że można pokochać kogoś, bo ma wspaniała duszę, serce i rozum.  I że istnieje pokrewieństwo dusz, które pokona rozłąkę, brak urody i majątku.
Czy tak jest naprawdę – nie wiem, po 30 latach od własnego ślubu i bardzo różnych doświadczeń z tym związanych. Chciałabym, by tak było. Myślę, że skoro ktoś wydał forsę na kolejną ekranizację romantycznej powieści, to też tak sądzi, Że jest na świecie prawdziwa miłość i ona zawsze zwycięży. Warto w to wierzyć, szczególnie że parę nieśmiertelnych kochanków znakomicie grają młodziutka, prawie Polka z Australii Mia Wasikowska i cudownie smutny Michael Fassbender.

Gaina

Dystrybutor: ITI Cinena

 

Poprawiony: piątek, 10 stycznia 2014 17:18